sobota, 28 lutego 2015

MAROKO. Marrakesz


Jemaa el-Fna nocą
Długo nosiłam się z zamiarem napisania o Maroku.
Pojechaliśmy tam z mężem w podróż poślubną.
Kilka dni w pięknym hotelu pod Marrakeszem - niejako w prezencie ślubnym otrzymaliśmy sporą zniżkę, więc czemu nie skorzystać. Obsługa dziwnie patrzyła na parę młodych ludzi z plecakami zamiast eleganckich walizek.
Po kilku dniach ruszyliśmy na zachód do Essaouiry. Klimatyzowanym, państwowym autobusem, którego kierowca doskonale znał trasę, pomimo tego, że asfalt skończył się gdzieś w połowie drogi.
Z Essaouiry ruszyliśmy w stronę Meknesu - zakładając, zresztą słusznie, że nie będzie tam wielu turystów, korzystając z przewoźników prywatnych – gdzie klimatyzację z reguły stanowi brak okien lub innej części pojazdu. Drogi w tej części kraju są już bardzo przyzwoite. Na koniec pojechaliśmy do Casablanki.
Marrakesz
Plac Jemaa el-Fna
 Słynny plac Jemaa el-Fna zaczyna żyć po zmroku. W dzień wolałam obserwować go z tarasu pobliskich kawiarni, ze względu na doskonały widok. Można było podziwiać ulicznego dentystę, miejscowych czarowników, zmęczone osiołki ciągnące osprzęt, zapasy i bóg wie co jeszcze, szympansy w pampersach na łańcuchach – niezapomnianą tragiczną atrakcję dla spragnionych egzotycznych wrażeń turystów, zgiełk i gwar podczas przygotowań do wieczornej pracy oraz pełzające po pięknych dywanikach kobry i pytony.
No dobrze – podziwiałam plac z góry głównie z jednej przyczyny- musiałam poczekać, aż zabrali węże.
Suki Marrakeszu wewnątrz wyglądają trochę inaczej od tych, które bezpośrednio graniczą z placem. Jest tam mniej pamiątek dla turystów, zgiełk miesza się z ciszą i trudno stamtąd wyjść.
Niezależnie od tego jak dobrą mapę zabierzecie ze sobą, może się zdarzyć, że konieczna będzie pomoc małych przewodników - kilkuletnich mistrzów interesu, którzy żądają sowitej zapłaty i są w stanie kluczyć po wąskich uliczkach w kółko tak długo jak będzie trzeba. 
Marrakesz- zaułki wspominane przez większość turystów.

Marrakesz - zaułki wspominane przez tych, którzy poszli dalej...
 W tamtych dniach mój mąż, wówczas długowłosy blondyn, dla Marokańczyków „Berber Alibaba”, uśmiechał się wyrozumiale do starowinek, które podchodziły i dotykały jego włosów. A ja, chcąc nie chcąc, szlifowałam mój opłakany francuski, którego mało używam i za którym nie przepadam.
Wieczorem plac się zaludnia – turystami i miejscowymi. Wspaniałe smaki i zapachy, cudowna herbata z miętą, sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy, szaszłyki, tadżin, placki, placuszki, harira, ślimaki, kuskus, głowy kóz. Tam jedliśmy najlepszą harirę wszechczasów. http://pl.wikipedia.org/wiki/Harira



 W czwartą rocznicę ślubu postanowiliśmy zostać w domu i raczyć się dobrym winem oraz zestawem przeróżnych serów. Przypadkowo trafiliśmy w telewizji na program o Marrakeszu. Bohaterem był starszy człowiek i jego rodzina, która od lat serwuje harirę na jednym ze stoisk na placu Jaama-el-Fna. Wiekowy przepis przekazywany jest z pokolenia na pokolenie. Według twórców bohater programu serwuje najlepszą harirę w Marrakeszu.
Wiemy. Zdecydowanie potwierdzamy.
oto On - bohater programu przy wielkim garze hariry.
Wspaniałe są takie zbiegi okoliczności, powracające w idealnym momencie wspomnienia. Wszystkiego najlepszego z okazji 4 rocznicy ślubu!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz