piątek, 10 listopada 2017

AllByMyself. Ateny na koniec listopada.

Za oknem szaro, buro, zimno i nie zanosi się na to żeby było lepiej.
A może by tak za 2 tygodnie uciec na parę dni do Grecji.
Słoneczko, souvlaki, mythos i Akropol!
4 noce w Atenach za 350,40 PLN od osoby (przelot + noclegi)

Przelot: tanimi liniami Ryanair z Katowic do Aten
wylot - 26 listopada 2017 r. z Katowic o godzinie 14:50, przylot o godzinie 18:15
powrót -30 listopada 2017 r. z Aten o godzinie 09:30, przylot do Krakowa o 11:00
Koszt przelotu za osobę dorosłą w dwie strony z bagażem podręcznym (jeden bagaż podręczny do 10 kg, nieprzekraczający wymiarów 55 x 40 x 20 cm, oraz dodatkowo jeden mały bagaż, np. torebkę lub torbę na laptopa, nieprzekraczający wymiarów 35 x 20 x 20 cm) - 278,40 PLN
www.ryanair.com
Storna lotniska: https://www.aia.gr/traveler/   
Z lotniska można dostać się do centrum miasta autobusem, metrem (linia nr 3) i pociągiem.
Koszty: autobus z lotniska - 6 Euro, metro z lotniska - 10 Euro.
3-dniowy bilet turystyczny zawierający przejazd na lotnisko - 22 Euro

Noclegi:
Obiekt Malliott Loid Tzortz Apartment
Opis ze strony www.booking.com - obiekt oferuje zakwaterowanie w Atenach, 1,2 km od Muzeum Akropolu, 1,3 km od pomnika Filopapposa oraz 1,4 km od Świątyni Zeusa Olimpijskiego. Na miejscu można bezpłatnie korzystać z WiFi. Jednostki mieszkalne obejmują część wypoczynkową i kuchnię. W ramach oferty zakwaterowania bez wyżywienia obiekt zapewnia ręczniki i pościel.

Ocena na Booking.com  - 6,4 
Pokój dwuosobowy typu Superior w apartamencie ze wspólną łazienką - cena za 4 noce: 144,00 zł (bez możliwości zwrotu).

środa, 16 sierpnia 2017

AllByMyself. Gran Canaria w listopadzie

Ucieczka od jesieni i zimy - ciąg dalszy.
Gran Canaria
12 dni na cudownej, zielonej Gran Canarii za 1056,30 zł  od osoby (przelot + noclegi)
Przelot: tanimi liniami Ryanair z Krakowa na Gran Canarię
wylot - 30 października 2017 r. z Krakowa o godzinie 08:50, przylot o godzinie 13:25
powrót -10 listopada 2017 r. z Porto o godzinie 14:00, przylot do Krakowa o 20:25
Koszt przelotu za osobę dorosłą w dwie strony z bagażem podręcznym - do 10 kg  = 444,30 PLN
www.ryanair.com
Storna lotniska: http://www.grancanaria-airport.net/
Z lotniska można dostać się do centrum miasta autobusem nr 60
Koszt biletu w jedną stronę - 2,30 EURO
Noclegi:
Casa Ripoche - Las Palmas de Gran Canaria
Opis ze strony www.booking.com -
Obiekt Casa Ripoche zlokalizowany jest w Las Palmas de Gran Canaria, 100 metrów od parku Santa Catalina i 500 metrów od centrum handlowego El Muelle.
Pokój z 2 łóżkami pojedynczymi wyposażony jest w czajnik elektryczny, płytę kuchenną i przybory kuchenne. Świetna lokalizacja: wysoko oceniana przez Gości (9,4)
Cena za pokój za 11 nocy - 1224,00 zł 


ALBANIA - Ksamil

Ksamil.
Mogę powiedzieć tylko jedno -
po pierwsze - mekka Polaków, na każdym kroku słychać polski język, w klubach polskie disco-polo. 
po drugie - dla mnie tragedia - już tłumaczę dlaczego:
Zobaczyłam tam zmasakrowane przez człowieka wybrzeże! Miałam okazję obejrzeć stare zdjęcia okolicy i przykro było potem patrzeć na te sztucznie usypane plażyczki i betonowe nabrzeża, gdzie ludzie gnieżdżą się jeden obok drugiego. I dam sobie głowę obciąć, że większość z nich nie ma pojęcia, że siedzi na sztucznym piachu (swoją drogą z bliska jest to bardziej żwir, zupełnie jak pozostałość z placu z budowy), usypanym na prędce, żeby nadążyć za niesamowitym rozwojem przemysłu turystycznego w tej okolicy. Cóż... amatorów tych małych, dusznych, klaustrofobicznych, sztucznych plaż było jednak wielu. Ja niestety nie czułam się tam dobrze.
Owszem, na zdjęciach europejskie Karaiby kuszą, turkus wody powala, ale dla mnie, kiedy już zobaczyłam to z bliska, ten sztuczny piasek, ten ścisk i hałas nie były atrakcyjne. Wędrowaliśmy więc jakieś 2 kilometry zapomnianą promenadą, żeby uciec od tego zgiełku. Dopiero w okolicy kempingu Sunset, na skałach mogliśmy rozkoszować się spokojem, krystalicznie czystą wodą i słońcem.  
Albo wsiadaliśmy w autobus i jechaliśmy na pobliską plażę, zwaną Monastery Beach. 
Co kto lubi.
Jedna z plaż w Ksamilu
kolejna plaża - Ksamil

i jeszcze jedna z miejsc do plażowania w Ksamilu

Skalisty brzeg ok. 2 km od Ksamilu. Wbrew pozorom było naprawdę wygodnie. Można było się wylegiwać, bo niektóre skały były płaskie jak stół, woda krystalicznie czysta i nikogo w pobliżu, nie licząc wędrujących tam i z powrotem małych krabów.

zejście do Monastery Beach - WC, krowa, prowizoryczny bar i morze - swojsko.

Monastery Beach - Ksamil/Saranda
Ksamil to chaotyczna zabudowa, wiele niedokończonych domów, nieutwardzone ulice. Zupełnie jakby nie nadążali z budowaniem kolejnych pensjonatów dla walących tam drzwiami i oknami turystów.
Jest sporo tawern, restauracyjek oferujących wspaniałą albańską kuchnię w przystępnych cenach. Restauracje nad samym brzegiem morza też nie są drogie. Wspaniałe są owoce morza, jagnięcina, ale można też znaleźć lokale z kuchnią włoską i zjeść zwyczajnie pizzę. Przepyszne są małże, poławiane w pobliskim jeziorze Butrint. Jest tam sporo sklepików z burkami i innymi słodkimi wypiekami. Jest kilka straganów z niezbędnymi wakacyjnymi akcesoriami, takimi jak materace, okulary przeciwsłoneczne, ręczniki i tym podobne. Jest też supermarket, w którym można płacić kartą! (co prawda od pewnej kwoty, ale żal nie skorzystać), tuż przy stacji benzynowej jest bankomat. Mniejsze sklepy przyjmują płatności w Euro, wydając resztę w Lekach.
Główna szosa, przy której rozrosło się to osiedle prowadzi z Sarandy do Butrintu. Tam koniecznie trzeba pojechać.




ALBANIA. Himara

Himarë
Kurort odwiedzają głównie Albańczycy. Widzieliśmy też trochę Greków i aż dwa razy spotkaliśmy Polaków. Miasteczko nie jest duże, przy głównej promenadzie liczne kafejki i restauracyjki. Wieczorami ludzie snują się tam i z powrotem. W kawiarniach młodzież i rodziny z dziećmi, ale moją uwagę zwracali młodzi chłopcy siedzący dwójkami lub w większych grupach, popijający kawę, zupełnie jak w krajach arabskich.
Plaża przy głównej promenadzie jest piaszczysta, jednak warto wybrać się dalej na południe, mijając parking, przy którym stoi kilka barów.
Poszliśmy dalej, mijając Tarvernę Stolis, następnie główną ulicą aż do mostu. Tuż przed nim ulica odchodzi w prawo, prowadząc na kamienistą plażę. Dopiero stamtąd widać jak majestatyczny i ogromny jest masyw, który góruje nad miastem. Turkus krystalicznie czystej wody, aż razi w oczy. Na plaży stoją prowizoryczne zadaszenia z liści paproci, chroniące przed słońcem, zbudowane przez miejscowych. Co jakiś czas przeleci kura albo dwie... Cisza, spokój, sielanka...
plaża w Himare
Pewnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę, aby zobaczyć ruiny zamku Himare.
Główna szosa SH8, gdy udamy się w stronę Vlory prowadzi pod górę. Spacer jest dość wyczerpujący, chodniki wąskie, często z dziurami, z których wystają kable i inne części jakichś instalacji. Warto złapać stopa lub zatrzymać przejeżdżający busik.
Wejście na wzgórze zamkowe znajduje się przy małej kaplicy. Na przeciwko jest kawiarenka, gdzie można coś przekąsić, napić się pysznej kawy. Obsługa dobrze mówi po angielsku. W tych okolicach to wielka zaleta.
Po dotarciu na górę, okazało się, że część starych zabudowań jest nadal zamieszkała. Ludzie żyją w tych tysiącletnich kamiennych domkach i uprawiają winogrona, zupełnie schowani przed światem.
Widok zapiera dech, z jednej strony wybrzeże, z drugiej strony szczyty gór. Stare mury milczą. Pozostałości zabudowań porastają chwasty.

Kiedy błąkaliśmy się po ruinach, weszłam przez otwór drzwi do wnętrza niedużego, zapuszczonego budynku z dachem z nieba i podłogą z trawy. Po drugiej stronie zauważyłam niszę w ścianie, na ziemi kilka świeczek. Gdy podeszłam bliżej zobaczyłam fresk, był w bardzo kiepskim stanie. Przedstawiał chyba Matkę Boską. Nie mogłam wyjść z podziwu.
Do dziś zastanawiam się z jakiego okresu pochodziły ruiny tego kościoła oraz to malowidło. Starałam się znaleźć jakieś informacje w internecie, ale nie ma ich zbyt wiele.
Mogę jedynie spekulować, choć po prostu trudno mi w to uwierzyć, że fresk może pamiętać czasy cesarza Bazyla II, który rządził w latach 976-1025. To niesamowite.


fresk w ruinach kościoła na wzgórzu, nieopodal ruin zamku Himare
Nie mogę pojąć, dlaczego nikt go nie zabezpieczył, nie poddał renowacji, nikt nie pomyślał żeby się tym pochwalić i podzielić ze światem. Nikt nie rozumie, że to zabytek, wspaniałe dziedzictwo?
Taka właśnie jest Albania. Jest jak małe dziecko - ufna, przyjazna, dopiero poznająca świat i ucząca się w nim funkcjonować.

Tuż przed wejściem na teren zabudowań zamku i otaczającego go starego miasta znajduje się tablica informacyjna w języku albańskim i angielskim, która mówi, że miejsce to zamieszkane było już od VIII wieku p.n.e. W średniowieczu wzmianka o Himarze pojawiła się w dokumentach z 1020 r. cesarza bizantyjskiego - Bazyla II. Było to wówczas biskupstwo pod rządami patriarchatu ochrydzkiego oraz stolica regionu. Kolejne wieki to okres walk z imperium osmańskim. Mieszkańcy walczyli dzielnie i zdołali odeprzeć ataki Osmanów. W XIX w. Himara straciła na znaczeniu. Pozostała zwykłą wioską. I jest tak do dziś.
Zapomniane ruiny, pamiętające czasy Bizancjum i czasy panowania turków stoją cicho na wzgórzu. Nieoznakowane, nieopisane w przewodnikach. Czekają na odkrywców, na turystów.
Ma to swój urok, że nie ma tam tłumów, że nie zabałaganiono tego straganami z byle jaką cepelią, ale z drugiej strony żal, że to wszystko niszczeje.
Mam nadzieję, że kiedyś ruiny będą zabezpieczone, odnowione, że będzie tam mapa, opisy poszczególnych budynków a albańscy przewodnicy z dumą będą opowiadać o historii tego miejsca.



niedziela, 13 sierpnia 2017

ALBANIA. Subiektywna relacja. Podróżowanie po kraju.

Kolejny rok, kolejny urlop i nagle pojawił się dylemat. Szczerze przyznam, że w 2016 roku nie planowaliśmy dalszych wojaży. Zakładaliśmy raczej lokalny wyjazd, może w góry, może nad nasze morze.
Z przyzwyczajenia przeglądałam jednak kierunki tanich linii lotniczych i zdałam sobie sprawę, że kurczy nam się obszar do eksploracji za pomocą linii Ryanair i Wizzair, które tak uwielbiam. Uwielbiam je dlatego, że po pierwsze nie jestem zbyt wysoka, więc nie przeszkadza mi mikroskopijna przestrzeń na nogi i po drugie - bo spełniają moje "wakacyjne warunki". A warunki są następujące - bilet lotniczy nie może przekroczyć magicznej kwoty 500 zł w dwie strony od osoby i koniec!
Kuzynka zadzwoniła do mnie pewnego razu z pytaniem czy byłam w Albanii, bo zastanawiała się nad wakacjami i zauroczyły ją zdjęcia piaszczystych plaż Ksamilu. Hmm...nie byłam i szczerze mówiąc tego nie brałam pod uwagę.
Rozeznając dla niej opcje podróży do Albanii okazało się, że najprościej i całkiem niedrogo można dostać się tam przez wyspę Korfu.
Niedługo potem mieliśmy już kupione bilety lotnicze z Katowic na Korfu i bilet na prom z Korfu do Sarandy.
Czytaliśmy przewodniki, blogi i relacje innych ludzi, którzy odwiedzili krainę orłów. Nadal jednak trudno mi było wyobrazić sobie jak tam jest. Pojechałam więc z możliwie czystą głową, otwarta i nastawiona na poznanie.
Pierwsze zetknięcie z Albanią to Saranda - zatłoczona, głośna i chaotyczna.
Z portu ruszyliśmy w kierunku ruin synagogi, gdzie na mapce widniał znak busa. Rzeczywiście stały tam busiki i autobusy. Jedne przyjeżdżały, inne odjeżdżały. Zanim ustaliliśmy, który bus jedzie przez Himare minęło trochę czasu.
Upał był okropny a nam pozostawała godzina do odjazdu, więc przysiedliśmy w jednej z wielu kafejek z widokiem na tą krótką "główną ulicę", będącą głównym węzłem komunikacyjnym. Zamówiliśmy kawę no i albańskie zimne piwo. Siedzieliśmy tak i obserwowaliśmy zgiełk ulicy, stare kobiety w czerni i niesamowity pokaz tego sportu ekstremalnego, którym w Albanii jest poruszanie się w ruchu drogowym.
Chaos, hałas, zgiełk i upał. Poczułam, że to jednak inna Europa. Można powiedzieć mająca „orientalny” klimat.
Kawa była doskonała i bardzo tania. Słońce mocne. Czekałam na dalsze poznanie, dalszą podróż. Nie mogłam się doczekać, już wiedziałam, że ta podróż będzie nie tylko inna niż wszystkie poprzednie – to przecież oczywiste, ale byłam pewna, że będzie wyjątkowa.

ruiny synagogi - Saranda
Saranda - główny "dworzec autobusowy"

Bus zawiózł nas do Himary, zatrzymując się po drodze pośrodku nikąd, bo ktoś z pasażerów chciał akurat zakupić suszone figi i arbuza od sprzedawcy, który siedział na poboczu drogi. Następnie stanęliśmy w jakiejś wiosce, bo kierowca postanowił napić się kawy. Abstrakcja? - w Albanii norma!
Już wiedzieliśmy, że dotarliśmy do nieco innego świata. Intrygował mnie i od razu wydał mi się swojski, prawdziwy i paradoksalnie nad wyraz normalny.
Czas wrzucić na luz.
I tego mi było trzeba.

Podróżowanie po Albanii może być bardzo ciekawe. Jeśli tylko, przede wszystkim, nie spieszy się wam zbytnio, jesteście otwarci na nowe doznania oraz macie ochotę poznać bliżej kraj i jego mieszkańców.

Spędziliśmy w Albanii 12 dni, kilka w Himare, odwiedzając też Sarandę, Dhermi i Porto Palermo, potem przenieśliśmy się na południe do miejscowości Ksamil. Stamtąd pojechaliśmy do Gjirokastry, Tepeleny, odwiedziliśmy Butrint oraz Syri i Kalter.

Podróżowaliśmy autobusami i busami, kilka dni wynajętym samochodem oraz kiedy było trzeba - stopem.
W Albanii trzeba wrzucić na luz. Autobus przyjedzie, albo nie przyjedzie. Po drodze można wsiąść i wysiąść gdzie dusza zapragnie. Wystarczy poprosić kierowcę.
Z Himare do Dhermi dostaliśmy się busem. Wyszliśmy po prostu na główną szosę i szliśmy w kierunku Zamku Himare z postanowieniem zatrzymania pierwszego lepszego środka transportu. Dwóch kierowców minęło nas pokazując, że są tutejsi, następny był busik. Wracając z Dhermi po prostu złapaliśmy na stopa autobus, który akurat jechał z Vlory do Sarandy.
Kiedy wybraliśmy się do Porto Palermo, aby zwiedzić twierdzę Alego Paszy, czekaliśmy na przystanku autobusowym około pół godziny. Zapoznaliśmy miłą Panią, która też czekała na transport do sąsiedniego miasteczka, chyba do Borsh. My nie mówiliśmy po albańsku, a ona nie mówiła w żadnym innym języku oprócz albańskiego. O dziwo na migi odbyliśmy bardzo miłą pogawędkę. Po chwili do naszego grona dołączył jakiś Pan, również miejscowy.
Autobusu jak nie było tak nie ma, więc czekamy grzecznie, wyluzowani, już oswojeni z albańską punktualnością.
W końcu podjechał taksówkarz, który zaoferował nam - turystom przejazd za 200 leków. Autobus miał kosztować 100 leków, więc po chwili negocjacji na migi z nowo poznanymi towarzyszami podróży i kierowcą taksówki wszyscy wsiedliśmy do wozu płacąc po 100 leków od osoby. I tak oto cała nasza piątka - my, pani z sąsiedniego miasteczka,  mieszkaniec Himare oraz taksówkarz, który jak się okazało mówił po angielsku, niemiecku, czesku, słowacku, chińsku i sama już nie pamiętam po jakiemu jeszcze, zmierzaliśmy weseli w stronę Sarandy starym, nieco wysłużonym mercedesem.
Z okolic Twierdzy Alego Paszy wracaliśmy z kolei stopem.
Zatrzymał się pierwszy przejeżdżający samochód. W środku siedziało dwóch mężczyzn - kierowca i pasażer z przyłożoną do czoła chusteczką. Jak się okazało - krwawił i jechali właśnie do szpitala. Facet trzasnął sobie w głowę bagażnikiem.
Po kilku minutach rozmowy okazało się, że jest właścicielem sieci aptek w tej części Albanii, a dorobił się wiele lat temu na interesach z Polską Polfą.
Jadąc tak pustą drogą nagle potrąciliśmy owcę, która wyszła na szosę. Samochód stanął i musieliśmy poczekać aż pasterz przeprowadzi swoje stado przez drogę na pastwisko. Owca na szczęście wstała, otrzepała się i pobiegła dalej. Bardziej przeżył to nasz ranny właściciel wozu. Poratowałam go ibupromem, bo bardzo bolała go głowa.
Dojechaliśmy do Himare. Wysadzili nas tuż pod naszą kwaterą i uśmiechnięci pojechali dalej w poszukiwaniu służby zdrowia. Abstrakcja!
Pomyślcie sobie, że jadąc ranni do apteki lub na ostry dyżur zabieracie jeszcze po drodze autostopowiczów!
Tacy są właśnie Albańczycy. Tak uczynnych i przyjaznych ludzi dawno nie spotkałam.

Standardowi uczestnicy ruchu drogowego w Albanii:

Himare - w drodze do ruin zamku Himare

Okolice Gjirokastry
Okolice Jeziora Butrint - między Ksamilem a Sarandą


Będąc w Ksamilu pewnego dnia wybraliśmy się na pobliską plażę Monastery Beach. Słodkie lenistwo, mało ludzi, piękna pogoda. Kiedy słońce zaszło postanowiliśmy jeszcze wstąpić do baru przy plaży - kilka plastikowych stolików, budka z piwem, krowa podgryzająca trawę tuż obok, jednym słowem typowo albańskie standardy.
Zasiedzieliśmy się trochę rozmawiając z właścicielem. Postanowiliśmy, że odpuszczamy ostatni autobus, który właśnie nam uciekł, pójdziemy pieszo i spróbujemy złapać okazję. Nie trzeba było długo czekać, podwieźli nas dwaj Włosi, którzy też zawitali do baru. Z uwagi na to, że po włosku znam niestety tylko jedno zdanie, a Włosi nie znali angielskiego, tego wieczoru w Albanii Polka rozmawiała z Włochem po hiszpańsku..... nic dodać nic ująć.
W Ksamilu są przystanki autobusów kursujących pomiędzy Sarandą, Ksamilem i Butrintem. autobusy zatrzymują się przy pobliskich plażach położonych pomiędzy Sarandą a Ksamilem.

W Ksamilu jest wulkanizator, który świadczy też usługi wynajmu skuterów, rowerów oraz samochodów. Biuro znajduje się tuż obok stacji benzynowej, tam gdzie warsztat samochodowy. Dostaliśmy Toyotę Yaris, co prawda z wyłączonym spalaniem......., ale daliśmy radę.
Nie mogliśmy niestety wynająć samochodu w podróż poza granice Albanii (planowaliśmy odwiedzić Meteory w Grecji). Właściciel tłumaczył to brakiem odpowiednich papierów, ubezpieczenia, które są bardzo drogie.
Wynajęcie samochodu na jeden dzień wyniosło nas 25 Euro. Wynajęcie skutera kosztowało 10 Euro za dzień.
Podobno w Sarandzie jest wypożyczalnia samochodów, w której można wynająć samochód ze wszystkimi dokumentami, aby przekroczyć granicę. Koniec końców do niej już nie dotarliśmy.
Stacji benzynowych jest w Albanii sporo. Tak samo jak patroli policji. Stoją przy głównych drogach i na uboczach, są dosłownie wszędzie.

Główne drogi są w miarę dobre, gorzej z bocznymi, często szutrowymi. Tak jest przy Syri i Kalter. Z głównej drogi trzeba zjechać w boczną, nieutwardzoną. My odwiedziliśmy to miejsce dzień po ulewnym deszczu i błota było co niemiara.

Wypożyczalnia samochodów, skuterów i rowerów w Ksamilu:

piątek, 11 sierpnia 2017

AllByMyself - Ateny w listopadzie

Dla tych, którzy urlop mają już za sobą i chcieliby za jakiś czas znowu uciec od codzienności.
Proponuję ucieczkę od jesieni do Grecji. Pomyślcie tylko - niesamowite zabytki, wspaniała kuchnia i słońce.
Nic prostszego.
Od listopada linie Ryanair otwierają trasę do Aten!
Propozycja jest następująca - tydzień w Atenach (lot+hotel) za 656,00 zł od osoby.

 Przelot:  tanimi liniami Ryanair z Krakowa do Aten
wylot - 11 listopada 2017 r. z  o godzinie 08:10, przylot o godzinie 11:35
powrót - 18 listopada 2017 r. wylot o godzinie 06:10, przylot na 07:45
Koszt przelotu za osobę dorosłą w dwie strony z bagażem podręcznym wynosi 438,00 zł.
Bagaż podręczny o wymiarach nieprzekraczających 55x40x20 cm może zostać wniesiony na pokład samolotu bezpłatnie.

Dojazd do miasta
Lotnisko znajduje się w odległości ok. 20 km od miasta.
strona lotniska: www.aia.gr
do centrum można dojecha:
1. metrem - linia nr 3  - “Aghia Marina - Athens International Airport”, cena biletu 10 Euro
2. autobusem lub pociągiem podmiejskim  -  cena biletu 6 Euro

Noclegi:
Acadimias 77 Guest House 
Pokój dwuosobowy ze wspólną łazienką o powierzchni 20 m².
Opis ze strony www.booking.com:  "Ten klimatyzowany apartament usytuowany jest 300 metrów od placu Omonia w Atenach oraz 500 metrów od Narodowego Muzeum Archeologicznego. Na miejscu do dyspozycji Gości jest bezpłatne WiFi."
Cena za 7 nocy, dla 2 osób - 436,00 zł. 
Oferta na stronie www.booking.com. Ocena - 6,4 punktów na 10, na podstawie 360 opinii gości, świetna lokalizacja.

wtorek, 25 kwietnia 2017

ALBANIA. Informacje praktyczne

W internecie powoli przybywa informacji o Albanii czy relacji z podróży, choć jest ich jeszcze mało. Wiem ile czasu mi zajęło zebranie różnych informacji przed wyjazdem do Albanii, dlatego postanowiłam zebrać wszystko co wydaje mi się istotne i umieścić to w jednym miejscu. Być może przyda się i ułatwi to życie komuś, kto postanowił wybrać się do tego kraju.
Poniżej znajdziecie zbiór informacji, które mogą się przydać planującym wakacje w Południowej Albanii.
Dane z sierpnia i września 2016r.
Waluta
Walutą albańską są leki. 100 leków to około 3,19 zł
W sklepach można bez problemu płacić w Euro, resztę wydają w Lekach. W miastach i miasteczkach powoli pojawiają się bankomaty. Tylko w większych miastach są supermarkety, gdzie można płacić kartą i zazwyczaj dopiero od pewnej kwoty, więc na drobne zakupy przy użyciu plastikowych wirtualnych pieniędzy, do których zdążyliśmy się już tak przyzwyczaić nie ma co liczyć.
W mniejszych sklepikach jest jak u nas 30 lat temu. Nie ma kas fiskalnych, jest za to zeszyt w kratkę, ołówek i życzliwe podejście do klienta.

Transport
Koszty przejazdów autobusami i busami
Himare - Porto Palermo - 100 lek - autobus /  200 lek - bus
Saranda - Ksamil - 200 lek
Ksamil - Butrint - 100 lek
Ksamil - Monastery Beach - 50 lek
Saranda - Himare - 700 lek - bus / autobusy są tańsze - 500 lek
Himare - Dhermi - 200 lek

Prom z Korfu do Sarandy - 23,80 Euro (poza sezonem 19 Euro), rezerwacji dokonaliśmy na stronie: http://www.ionian-cruises.com/
Bilet powrotny kupiliśmy w biurze w Sarandzie za 22 Euro.
Jest kilka promów dziennie, kursują codziennie (z Korfu o 9:00, 13:00, 17:39, 18:30 / z Sarandy 9:00, 10:30, 16:00, 21:00), podróż trwa 30 minut lub 70 minut, w zależności od wybranego rejsu.
Pamiętajmy, że trzeba przyjść do portu trochę wcześniej, żeby przejść odprawę celną, opuszczamy przecież Unię Europejską. Można podróżować z paszportem lub z dowodem osobistym. Poniżej informacje Ministerstwa Spraw Zagranicznych o warunkach wjazdu dla obywateli polskich:

Wypożyczalnia samochodów, skuterów i rowerów w Ksamilu:
+355 69 624 1607
orucialtin@gmail.com 

Drogi
Główne drogi są dość dobre, gorzej z dojazdowymi, które często są szutrowe, nawet w pobliżu flagowych zabytków, gdzie zdawało by się infrastruktura jest ważna i powinna być zapewniona. Tak było przy dojeździe do Syri i Kalter zwanego Blue Eye. Jadąc drogą numer SH99, nagle natrafiacie na tablicę informującą, że żeby dostać się do celu waszej podróży należy zjechać w lewo, w szutrową drogę. Jedziemy nią, aż do zakrętu, gdzie przy moście z małej budki wyskakuje Pan pobierający opłaty za wjazd.
My po dwóch dniach deszczu musieliśmy pokonać błotne kałuże i wyboje. Dodam, że do tego wspaniałego działa matki natury nie jeżdżą żadne autobusy. Nie ma tam żadnego przystanku komunikacji publicznej. Podobno można wyskoczyć na trasie przy zjeździe do źródła, jeśli jechalibyśmy autobusem drogą SH99 z Sarandy do Gjirokastry. Resztę drogi trzeba pokonać pieszo.

Pamiątki
W Albanii jest niewiele miejsc, gdzie można kupić pamiątki. Przemysł okołoturystyczny jeszcze raczkuje. Jeden kram z koszulkami i czapkami w czerwonym kolorze z albańskim dwugłowym czarnym orłem widziałam przy źródle Syri i Kalter, jeden sklepik z pamiątkami (czapki, koszulki, a do tego jakieś antyki, starocie, biżuteria, serwetki i tym podobne) był na starym mieście w Gjirokastrze. W Ksamilu może dwa straganiki, ale z okularami przeciwsonecznymi, sprzętem do pływania i zabawkami, w Himare - nic.
Najlepiej celować w prezenty jadalne - koniak, raki, oliwa, zioła.
Ja przywiozłam dwa bukiety suszonych ziół, zwanych Herbatą z Gór, znaną pod nazwą Sideritis czy Gojnik. U nas 50 gramowe opakowanie ziółek można kupić w sklepach zielarskich lub w internecie za kwotę od 10 do 20 zł. Ja za zacznie większy bukiet zapłaciłam 100 leków, czyli około 3 zł.
Co do słynnego koniaku Skanderbeu, trzeba uważać, niestety w miejscowościach opanowanych przez turystów w sklepach znajdziecie jedynie nędzną podróbkę tego trunku. Butelka jest praktycznie nie do odróżnienia, za to smak tak daleki od oryginału, że aż boli. Oryginalny koniak - udało nam się taki zakupić w Himare jest na prawdę dobrej jakości trunkiem. Kosztował 750 lek.


Jedzenie i kuchnia
Albańczykom raczej nie wychodzi produkcja wędlin. Wszędzie dostępne jest coś na kształt mortadeli i parówki. Za to tuńczyk z puszki, nawet najtańszy jest doskonały a sery przepyszne. Warzywa i owoce nie przypominają tych z hipermarketów, są różnych kształtów i kolorów, nie świecą się tak pięknie. Nie spełniły by unijnych standardów jakości. Leżą w skrzynkach i wabią naturalnością.

Kuchnia albańska to fuzja kuchni bałkańskiej i greckiej z ich tureckimi wpływami. Powszechnie dostępna jest jagnięcina, ryby, owoce morza. 
Jedzenie jest bardzo dobre a produkty świeże. Ani razu nie trafiliśmy na półprodukt, na niesmaczną masówkę dla turystów. To dlatego, że w Albania nie została jeszcze opanowana przez sieci hipermarketów, sieci restauracyjne, fastfoody z chemicznym jedzeniem. Tam fastfoody to pyszne gyros pita, tak jak u sąsiadów Greków lub Bureki, które znam też z Chorwacji czy Bośni albo grillowana jagnięcina. Wszystko świeże i pyszne. Nie uświadczysz mrożonych frytek. Tego mi najbardziej brakuje po tej podróży - domowych frytek.
Dla młodszego pokolenia wyjaśnienie - domowe frytki wykonywane są z prawdziwych ziemniaków, najpierw własnoręcznie obranych a następnie pokrojonych w mniej więcej równe słupki przez jakiegoś człowieka, nie prze maszynę oraz usmażonych w świeżym głębokim oleju
Po tej podróży i kolejnych kulinarnych podbojach dopadła mnie nostalgia. Zamarzyło mi się żywić mięsem zwierząt nieszpikowanych antybiotykami, nie pasionych na siłę, byle szybciej rosły, żywić się świeżymi warzywami i owocami, może nie do końca o książkowych wymiarach i kolorach, ale za to zdrowymi, wypiekami bez spulchniaczy i polepszaczy smaku. Eh...  to jest możliwe jeszcze tylko w krajach właśnie takich jak Albania, gdzie Matka Europa jeszcze nie matkuje.

Przykładowe ceny w restauracjach / barach (dane z Himare, Ksamila, Gjirokatry)
okra z wołowiną - 500 lek
mixed wild fish (czyli talerz usmażonych przeróżnych małych rybek) - 650 lek
gyros pita - 180 lek
bureki (czyli taka bałkańska wersja naszej "drożdżówki", tylko na słono, a fachowo to placek z ciasta filo z nadzieniem) - 120-150 lek (zależy gdzie i z czym - są wersje z mięsem, z serem i ze szpinakiem)
grillowana ośmiornica - 900 lek
grillowane kalmary - 700 lek
krewetki w sosie pomidorowym - 600 lek
małże - 500 - 800 lek
sałatka grecka - 350-400 lek
grillowany ser - 300 lek 
rosół - 300 lek
frytki - 200 lek
spaghetti z owocami morza - 650 lek
kotlety jagnięce - 650 lek
kawa espresso -  50-100 lek
kawa po turecku - ok 70 lek
małe piwo - 100-150 lek
duże piwo - około 300 lek
kieliszek wina - 150 lek
karafka wina 0,5 l - 300 lek
karafka wina 1 l - 600 lek
kieliszek raki - 100-150 lek
coca-cola - 150 lek