niedziela, 13 sierpnia 2017

ALBANIA. Subiektywna relacja. Podróżowanie po kraju.

Kolejny rok, kolejny urlop i nagle pojawił się dylemat. Szczerze przyznam, że w 2016 roku nie planowaliśmy dalszych wojaży. Zakładaliśmy raczej lokalny wyjazd, może w góry, może nad nasze morze.
Z przyzwyczajenia przeglądałam jednak kierunki tanich linii lotniczych i zdałam sobie sprawę, że kurczy nam się obszar do eksploracji za pomocą linii Ryanair i Wizzair, które tak uwielbiam. Uwielbiam je dlatego, że po pierwsze nie jestem zbyt wysoka, więc nie przeszkadza mi mikroskopijna przestrzeń na nogi i po drugie - bo spełniają moje "wakacyjne warunki". A warunki są następujące - bilet lotniczy nie może przekroczyć magicznej kwoty 500 zł w dwie strony od osoby i koniec!
Kuzynka zadzwoniła do mnie pewnego razu z pytaniem czy byłam w Albanii, bo zastanawiała się nad wakacjami i zauroczyły ją zdjęcia piaszczystych plaż Ksamilu. Hmm...nie byłam i szczerze mówiąc tego nie brałam pod uwagę.
Rozeznając dla niej opcje podróży do Albanii okazało się, że najprościej i całkiem niedrogo można dostać się tam przez wyspę Korfu.
Niedługo potem mieliśmy już kupione bilety lotnicze z Katowic na Korfu i bilet na prom z Korfu do Sarandy.
Czytaliśmy przewodniki, blogi i relacje innych ludzi, którzy odwiedzili krainę orłów. Nadal jednak trudno mi było wyobrazić sobie jak tam jest. Pojechałam więc z możliwie czystą głową, otwarta i nastawiona na poznanie.
Pierwsze zetknięcie z Albanią to Saranda - zatłoczona, głośna i chaotyczna.
Z portu ruszyliśmy w kierunku ruin synagogi, gdzie na mapce widniał znak busa. Rzeczywiście stały tam busiki i autobusy. Jedne przyjeżdżały, inne odjeżdżały. Zanim ustaliliśmy, który bus jedzie przez Himare minęło trochę czasu.
Upał był okropny a nam pozostawała godzina do odjazdu, więc przysiedliśmy w jednej z wielu kafejek z widokiem na tą krótką "główną ulicę", będącą głównym węzłem komunikacyjnym. Zamówiliśmy kawę no i albańskie zimne piwo. Siedzieliśmy tak i obserwowaliśmy zgiełk ulicy, stare kobiety w czerni i niesamowity pokaz tego sportu ekstremalnego, którym w Albanii jest poruszanie się w ruchu drogowym.
Chaos, hałas, zgiełk i upał. Poczułam, że to jednak inna Europa. Można powiedzieć mająca „orientalny” klimat.
Kawa była doskonała i bardzo tania. Słońce mocne. Czekałam na dalsze poznanie, dalszą podróż. Nie mogłam się doczekać, już wiedziałam, że ta podróż będzie nie tylko inna niż wszystkie poprzednie – to przecież oczywiste, ale byłam pewna, że będzie wyjątkowa.

ruiny synagogi - Saranda
Saranda - główny "dworzec autobusowy"

Bus zawiózł nas do Himary, zatrzymując się po drodze pośrodku nikąd, bo ktoś z pasażerów chciał akurat zakupić suszone figi i arbuza od sprzedawcy, który siedział na poboczu drogi. Następnie stanęliśmy w jakiejś wiosce, bo kierowca postanowił napić się kawy. Abstrakcja? - w Albanii norma!
Już wiedzieliśmy, że dotarliśmy do nieco innego świata. Intrygował mnie i od razu wydał mi się swojski, prawdziwy i paradoksalnie nad wyraz normalny.
Czas wrzucić na luz.
I tego mi było trzeba.

Podróżowanie po Albanii może być bardzo ciekawe. Jeśli tylko, przede wszystkim, nie spieszy się wam zbytnio, jesteście otwarci na nowe doznania oraz macie ochotę poznać bliżej kraj i jego mieszkańców.

Spędziliśmy w Albanii 12 dni, kilka w Himare, odwiedzając też Sarandę, Dhermi i Porto Palermo, potem przenieśliśmy się na południe do miejscowości Ksamil. Stamtąd pojechaliśmy do Gjirokastry, Tepeleny, odwiedziliśmy Butrint oraz Syri i Kalter.

Podróżowaliśmy autobusami i busami, kilka dni wynajętym samochodem oraz kiedy było trzeba - stopem.
W Albanii trzeba wrzucić na luz. Autobus przyjedzie, albo nie przyjedzie. Po drodze można wsiąść i wysiąść gdzie dusza zapragnie. Wystarczy poprosić kierowcę.
Z Himare do Dhermi dostaliśmy się busem. Wyszliśmy po prostu na główną szosę i szliśmy w kierunku Zamku Himare z postanowieniem zatrzymania pierwszego lepszego środka transportu. Dwóch kierowców minęło nas pokazując, że są tutejsi, następny był busik. Wracając z Dhermi po prostu złapaliśmy na stopa autobus, który akurat jechał z Vlory do Sarandy.
Kiedy wybraliśmy się do Porto Palermo, aby zwiedzić twierdzę Alego Paszy, czekaliśmy na przystanku autobusowym około pół godziny. Zapoznaliśmy miłą Panią, która też czekała na transport do sąsiedniego miasteczka, chyba do Borsh. My nie mówiliśmy po albańsku, a ona nie mówiła w żadnym innym języku oprócz albańskiego. O dziwo na migi odbyliśmy bardzo miłą pogawędkę. Po chwili do naszego grona dołączył jakiś Pan, również miejscowy.
Autobusu jak nie było tak nie ma, więc czekamy grzecznie, wyluzowani, już oswojeni z albańską punktualnością.
W końcu podjechał taksówkarz, który zaoferował nam - turystom przejazd za 200 leków. Autobus miał kosztować 100 leków, więc po chwili negocjacji na migi z nowo poznanymi towarzyszami podróży i kierowcą taksówki wszyscy wsiedliśmy do wozu płacąc po 100 leków od osoby. I tak oto cała nasza piątka - my, pani z sąsiedniego miasteczka,  mieszkaniec Himare oraz taksówkarz, który jak się okazało mówił po angielsku, niemiecku, czesku, słowacku, chińsku i sama już nie pamiętam po jakiemu jeszcze, zmierzaliśmy weseli w stronę Sarandy starym, nieco wysłużonym mercedesem.
Z okolic Twierdzy Alego Paszy wracaliśmy z kolei stopem.
Zatrzymał się pierwszy przejeżdżający samochód. W środku siedziało dwóch mężczyzn - kierowca i pasażer z przyłożoną do czoła chusteczką. Jak się okazało - krwawił i jechali właśnie do szpitala. Facet trzasnął sobie w głowę bagażnikiem.
Po kilku minutach rozmowy okazało się, że jest właścicielem sieci aptek w tej części Albanii, a dorobił się wiele lat temu na interesach z Polską Polfą.
Jadąc tak pustą drogą nagle potrąciliśmy owcę, która wyszła na szosę. Samochód stanął i musieliśmy poczekać aż pasterz przeprowadzi swoje stado przez drogę na pastwisko. Owca na szczęście wstała, otrzepała się i pobiegła dalej. Bardziej przeżył to nasz ranny właściciel wozu. Poratowałam go ibupromem, bo bardzo bolała go głowa.
Dojechaliśmy do Himare. Wysadzili nas tuż pod naszą kwaterą i uśmiechnięci pojechali dalej w poszukiwaniu służby zdrowia. Abstrakcja!
Pomyślcie sobie, że jadąc ranni do apteki lub na ostry dyżur zabieracie jeszcze po drodze autostopowiczów!
Tacy są właśnie Albańczycy. Tak uczynnych i przyjaznych ludzi dawno nie spotkałam.

Standardowi uczestnicy ruchu drogowego w Albanii:

Himare - w drodze do ruin zamku Himare

Okolice Gjirokastry
Okolice Jeziora Butrint - między Ksamilem a Sarandą


Będąc w Ksamilu pewnego dnia wybraliśmy się na pobliską plażę Monastery Beach. Słodkie lenistwo, mało ludzi, piękna pogoda. Kiedy słońce zaszło postanowiliśmy jeszcze wstąpić do baru przy plaży - kilka plastikowych stolików, budka z piwem, krowa podgryzająca trawę tuż obok, jednym słowem typowo albańskie standardy.
Zasiedzieliśmy się trochę rozmawiając z właścicielem. Postanowiliśmy, że odpuszczamy ostatni autobus, który właśnie nam uciekł, pójdziemy pieszo i spróbujemy złapać okazję. Nie trzeba było długo czekać, podwieźli nas dwaj Włosi, którzy też zawitali do baru. Z uwagi na to, że po włosku znam niestety tylko jedno zdanie, a Włosi nie znali angielskiego, tego wieczoru w Albanii Polka rozmawiała z Włochem po hiszpańsku..... nic dodać nic ująć.
W Ksamilu są przystanki autobusów kursujących pomiędzy Sarandą, Ksamilem i Butrintem. autobusy zatrzymują się przy pobliskich plażach położonych pomiędzy Sarandą a Ksamilem.

W Ksamilu jest wulkanizator, który świadczy też usługi wynajmu skuterów, rowerów oraz samochodów. Biuro znajduje się tuż obok stacji benzynowej, tam gdzie warsztat samochodowy. Dostaliśmy Toyotę Yaris, co prawda z wyłączonym spalaniem......., ale daliśmy radę.
Nie mogliśmy niestety wynająć samochodu w podróż poza granice Albanii (planowaliśmy odwiedzić Meteory w Grecji). Właściciel tłumaczył to brakiem odpowiednich papierów, ubezpieczenia, które są bardzo drogie.
Wynajęcie samochodu na jeden dzień wyniosło nas 25 Euro. Wynajęcie skutera kosztowało 10 Euro za dzień.
Podobno w Sarandzie jest wypożyczalnia samochodów, w której można wynająć samochód ze wszystkimi dokumentami, aby przekroczyć granicę. Koniec końców do niej już nie dotarliśmy.
Stacji benzynowych jest w Albanii sporo. Tak samo jak patroli policji. Stoją przy głównych drogach i na uboczach, są dosłownie wszędzie.

Główne drogi są w miarę dobre, gorzej z bocznymi, często szutrowymi. Tak jest przy Syri i Kalter. Z głównej drogi trzeba zjechać w boczną, nieutwardzoną. My odwiedziliśmy to miejsce dzień po ulewnym deszczu i błota było co niemiara.

Wypożyczalnia samochodów, skuterów i rowerów w Ksamilu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz