Ucieczka od jesieni i zimy - ciąg dalszy.
Gran Canaria
12 dni na cudownej, zielonej Gran Canarii za 1056,30 zł od osoby (przelot + noclegi)
Przelot: tanimi liniami Ryanair z Krakowa na Gran Canarię
wylot - 30 października 2017 r. z Krakowa o godzinie 08:50, przylot o godzinie 13:25
powrót -10 listopada 2017 r. z Porto o godzinie 14:00, przylot do Krakowa o 20:25
Koszt przelotu za osobę dorosłą w dwie strony z bagażem podręcznym - do 10 kg = 444,30 PLN
www.ryanair.com
Storna lotniska: http://www.grancanaria-airport.net/
Z lotniska można dostać się do centrum miasta autobusem nr 60
Koszt biletu w jedną stronę - 2,30 EURO
Noclegi:
Casa Ripoche - Las Palmas de Gran Canaria
Opis ze strony www.booking.com -
Obiekt Casa Ripoche zlokalizowany jest w Las Palmas de Gran Canaria, 100
metrów od parku Santa Catalina i 500 metrów od centrum handlowego El
Muelle.
Pokój z 2 łóżkami pojedynczymi wyposażony jest w czajnik elektryczny, płytę kuchenną i przybory kuchenne.
Świetna lokalizacja: wysoko oceniana przez Gości (9,4)
Cena za pokój za 11 nocy - 1224,00 zł
środa, 16 sierpnia 2017
ALBANIA - Ksamil
Ksamil.
Mogę powiedzieć tylko jedno -
po pierwsze - mekka Polaków, na każdym kroku słychać polski język, w klubach polskie disco-polo.
po drugie - dla mnie tragedia - już tłumaczę dlaczego:
Zobaczyłam tam zmasakrowane przez człowieka wybrzeże! Miałam okazję obejrzeć stare zdjęcia okolicy i przykro było potem patrzeć na te sztucznie usypane plażyczki i betonowe nabrzeża, gdzie ludzie gnieżdżą się jeden obok drugiego. I dam sobie głowę obciąć, że większość z nich nie ma pojęcia, że siedzi na sztucznym piachu (swoją drogą z bliska jest to bardziej żwir, zupełnie jak pozostałość z placu z budowy), usypanym na prędce, żeby nadążyć za niesamowitym rozwojem przemysłu turystycznego w tej okolicy. Cóż... amatorów tych małych, dusznych, klaustrofobicznych, sztucznych plaż było jednak wielu. Ja niestety nie czułam się tam dobrze.
Owszem, na zdjęciach europejskie Karaiby kuszą, turkus wody powala, ale dla mnie, kiedy już zobaczyłam to z bliska, ten sztuczny piasek, ten ścisk i hałas nie były atrakcyjne. Wędrowaliśmy więc jakieś 2 kilometry zapomnianą promenadą, żeby uciec od tego zgiełku. Dopiero w okolicy kempingu Sunset, na skałach mogliśmy rozkoszować się spokojem, krystalicznie czystą wodą i słońcem.
Owszem, na zdjęciach europejskie Karaiby kuszą, turkus wody powala, ale dla mnie, kiedy już zobaczyłam to z bliska, ten sztuczny piasek, ten ścisk i hałas nie były atrakcyjne. Wędrowaliśmy więc jakieś 2 kilometry zapomnianą promenadą, żeby uciec od tego zgiełku. Dopiero w okolicy kempingu Sunset, na skałach mogliśmy rozkoszować się spokojem, krystalicznie czystą wodą i słońcem.
Albo wsiadaliśmy w autobus i jechaliśmy na pobliską plażę, zwaną Monastery Beach.
Co kto lubi.
Jedna z plaż w Ksamilu |
kolejna plaża - Ksamil |
i jeszcze jedna z miejsc do plażowania w Ksamilu |
zejście do Monastery Beach - WC, krowa, prowizoryczny bar i morze - swojsko. |
Monastery Beach - Ksamil/Saranda |
Jest sporo tawern, restauracyjek oferujących wspaniałą albańską kuchnię w przystępnych cenach. Restauracje nad samym brzegiem morza też nie są drogie. Wspaniałe są owoce morza, jagnięcina, ale można też znaleźć lokale z kuchnią włoską i zjeść zwyczajnie pizzę. Przepyszne są małże, poławiane w pobliskim jeziorze Butrint. Jest tam sporo sklepików z burkami i innymi słodkimi wypiekami. Jest kilka straganów z niezbędnymi wakacyjnymi akcesoriami, takimi jak materace, okulary przeciwsłoneczne, ręczniki i tym podobne. Jest też supermarket, w którym można płacić kartą! (co prawda od pewnej kwoty, ale żal nie skorzystać), tuż przy stacji benzynowej jest bankomat. Mniejsze sklepy przyjmują płatności w Euro, wydając resztę w Lekach.
Główna szosa, przy której rozrosło się to osiedle prowadzi z Sarandy do Butrintu. Tam koniecznie trzeba pojechać.
ALBANIA. Himara
Himarë
Kurort odwiedzają głównie Albańczycy. Widzieliśmy też trochę Greków i aż dwa razy spotkaliśmy Polaków. Miasteczko nie jest duże, przy głównej promenadzie liczne kafejki i restauracyjki. Wieczorami ludzie snują się tam i z powrotem. W kawiarniach młodzież i rodziny z dziećmi, ale moją uwagę zwracali młodzi chłopcy siedzący dwójkami lub w większych grupach, popijający kawę, zupełnie jak w krajach arabskich.
Plaża przy głównej promenadzie jest piaszczysta, jednak warto wybrać się dalej na południe, mijając parking, przy którym stoi kilka barów.
Poszliśmy dalej, mijając Tarvernę Stolis, następnie główną ulicą aż do mostu. Tuż przed nim ulica odchodzi w prawo, prowadząc na kamienistą plażę. Dopiero stamtąd widać jak majestatyczny i ogromny jest masyw, który góruje nad miastem. Turkus krystalicznie czystej wody, aż razi w oczy. Na plaży stoją prowizoryczne zadaszenia z liści paproci, chroniące przed słońcem, zbudowane przez miejscowych. Co jakiś czas przeleci kura albo dwie... Cisza, spokój, sielanka...
Pewnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę, aby zobaczyć ruiny zamku Himare.
Kurort odwiedzają głównie Albańczycy. Widzieliśmy też trochę Greków i aż dwa razy spotkaliśmy Polaków. Miasteczko nie jest duże, przy głównej promenadzie liczne kafejki i restauracyjki. Wieczorami ludzie snują się tam i z powrotem. W kawiarniach młodzież i rodziny z dziećmi, ale moją uwagę zwracali młodzi chłopcy siedzący dwójkami lub w większych grupach, popijający kawę, zupełnie jak w krajach arabskich.
Plaża przy głównej promenadzie jest piaszczysta, jednak warto wybrać się dalej na południe, mijając parking, przy którym stoi kilka barów.
Poszliśmy dalej, mijając Tarvernę Stolis, następnie główną ulicą aż do mostu. Tuż przed nim ulica odchodzi w prawo, prowadząc na kamienistą plażę. Dopiero stamtąd widać jak majestatyczny i ogromny jest masyw, który góruje nad miastem. Turkus krystalicznie czystej wody, aż razi w oczy. Na plaży stoją prowizoryczne zadaszenia z liści paproci, chroniące przed słońcem, zbudowane przez miejscowych. Co jakiś czas przeleci kura albo dwie... Cisza, spokój, sielanka...
plaża w Himare |
Główna
szosa SH8, gdy udamy się w stronę Vlory prowadzi pod górę. Spacer jest
dość wyczerpujący, chodniki wąskie, często z dziurami, z których wystają kable i inne części jakichś instalacji. Warto złapać stopa lub zatrzymać przejeżdżający
busik.
Wejście na wzgórze zamkowe znajduje się przy małej kaplicy. Na przeciwko jest kawiarenka, gdzie można coś przekąsić, napić się pysznej kawy. Obsługa dobrze mówi po angielsku. W tych okolicach to wielka zaleta.
Po dotarciu na górę, okazało się, że część starych zabudowań jest nadal zamieszkała. Ludzie żyją w tych tysiącletnich kamiennych domkach i uprawiają winogrona, zupełnie schowani przed światem.
Widok zapiera dech, z jednej strony wybrzeże, z drugiej strony szczyty gór. Stare mury milczą. Pozostałości zabudowań porastają chwasty.
Kiedy błąkaliśmy się po ruinach, weszłam przez otwór drzwi do wnętrza niedużego, zapuszczonego budynku z dachem z nieba i podłogą z trawy. Po drugiej stronie zauważyłam niszę w ścianie, na ziemi kilka świeczek. Gdy podeszłam bliżej zobaczyłam fresk, był w bardzo kiepskim stanie. Przedstawiał chyba Matkę Boską. Nie mogłam wyjść z podziwu.
Do dziś zastanawiam się z jakiego okresu pochodziły ruiny tego kościoła oraz to malowidło. Starałam się znaleźć jakieś informacje w internecie, ale nie ma ich zbyt wiele.
Mogę jedynie spekulować, choć po prostu trudno mi w to uwierzyć, że fresk może pamiętać czasy cesarza Bazyla II, który rządził w latach 976-1025. To niesamowite.
Nie mogę pojąć, dlaczego nikt go nie
zabezpieczył, nie poddał renowacji, nikt nie pomyślał żeby się tym
pochwalić i podzielić ze światem. Nikt nie rozumie, że to zabytek,
wspaniałe dziedzictwo?
Taka właśnie jest Albania. Jest jak małe dziecko - ufna, przyjazna, dopiero poznająca świat i ucząca się w nim funkcjonować.
Tuż przed wejściem na teren zabudowań zamku i otaczającego go starego miasta znajduje się tablica informacyjna w języku albańskim i angielskim, która mówi, że miejsce to zamieszkane było już od VIII wieku p.n.e. W średniowieczu wzmianka o Himarze pojawiła się w dokumentach z 1020 r. cesarza bizantyjskiego - Bazyla II. Było to wówczas biskupstwo pod rządami patriarchatu ochrydzkiego oraz stolica regionu. Kolejne wieki to okres walk z imperium osmańskim. Mieszkańcy walczyli dzielnie i zdołali odeprzeć ataki Osmanów. W XIX w. Himara straciła na znaczeniu. Pozostała zwykłą wioską. I jest tak do dziś.
Zapomniane ruiny, pamiętające czasy Bizancjum i czasy panowania turków stoją cicho na wzgórzu. Nieoznakowane, nieopisane w przewodnikach. Czekają na odkrywców, na turystów.
Ma to swój urok, że nie ma tam tłumów, że nie zabałaganiono tego straganami z byle jaką cepelią, ale z drugiej strony żal, że to wszystko niszczeje.
Mam nadzieję, że kiedyś ruiny będą zabezpieczone, odnowione, że będzie tam mapa, opisy poszczególnych budynków a albańscy przewodnicy z dumą będą opowiadać o historii tego miejsca.
Wejście na wzgórze zamkowe znajduje się przy małej kaplicy. Na przeciwko jest kawiarenka, gdzie można coś przekąsić, napić się pysznej kawy. Obsługa dobrze mówi po angielsku. W tych okolicach to wielka zaleta.
Po dotarciu na górę, okazało się, że część starych zabudowań jest nadal zamieszkała. Ludzie żyją w tych tysiącletnich kamiennych domkach i uprawiają winogrona, zupełnie schowani przed światem.
Widok zapiera dech, z jednej strony wybrzeże, z drugiej strony szczyty gór. Stare mury milczą. Pozostałości zabudowań porastają chwasty.
Kiedy błąkaliśmy się po ruinach, weszłam przez otwór drzwi do wnętrza niedużego, zapuszczonego budynku z dachem z nieba i podłogą z trawy. Po drugiej stronie zauważyłam niszę w ścianie, na ziemi kilka świeczek. Gdy podeszłam bliżej zobaczyłam fresk, był w bardzo kiepskim stanie. Przedstawiał chyba Matkę Boską. Nie mogłam wyjść z podziwu.
Do dziś zastanawiam się z jakiego okresu pochodziły ruiny tego kościoła oraz to malowidło. Starałam się znaleźć jakieś informacje w internecie, ale nie ma ich zbyt wiele.
Mogę jedynie spekulować, choć po prostu trudno mi w to uwierzyć, że fresk może pamiętać czasy cesarza Bazyla II, który rządził w latach 976-1025. To niesamowite.
fresk w ruinach kościoła na wzgórzu, nieopodal ruin zamku Himare |
Taka właśnie jest Albania. Jest jak małe dziecko - ufna, przyjazna, dopiero poznająca świat i ucząca się w nim funkcjonować.
Tuż przed wejściem na teren zabudowań zamku i otaczającego go starego miasta znajduje się tablica informacyjna w języku albańskim i angielskim, która mówi, że miejsce to zamieszkane było już od VIII wieku p.n.e. W średniowieczu wzmianka o Himarze pojawiła się w dokumentach z 1020 r. cesarza bizantyjskiego - Bazyla II. Było to wówczas biskupstwo pod rządami patriarchatu ochrydzkiego oraz stolica regionu. Kolejne wieki to okres walk z imperium osmańskim. Mieszkańcy walczyli dzielnie i zdołali odeprzeć ataki Osmanów. W XIX w. Himara straciła na znaczeniu. Pozostała zwykłą wioską. I jest tak do dziś.
Zapomniane ruiny, pamiętające czasy Bizancjum i czasy panowania turków stoją cicho na wzgórzu. Nieoznakowane, nieopisane w przewodnikach. Czekają na odkrywców, na turystów.
Ma to swój urok, że nie ma tam tłumów, że nie zabałaganiono tego straganami z byle jaką cepelią, ale z drugiej strony żal, że to wszystko niszczeje.
Mam nadzieję, że kiedyś ruiny będą zabezpieczone, odnowione, że będzie tam mapa, opisy poszczególnych budynków a albańscy przewodnicy z dumą będą opowiadać o historii tego miejsca.
niedziela, 13 sierpnia 2017
ALBANIA. Subiektywna relacja. Podróżowanie po kraju.
Kolejny rok, kolejny urlop i nagle pojawił się dylemat. Szczerze przyznam, że w 2016 roku nie planowaliśmy dalszych wojaży.
Zakładaliśmy raczej lokalny wyjazd, może w góry, może nad nasze morze.
Z przyzwyczajenia przeglądałam jednak kierunki tanich linii lotniczych i zdałam sobie sprawę, że kurczy nam się obszar do eksploracji za pomocą linii Ryanair i Wizzair, które tak uwielbiam. Uwielbiam je dlatego, że po pierwsze nie jestem zbyt wysoka, więc nie przeszkadza mi mikroskopijna przestrzeń na nogi i po drugie - bo spełniają moje "wakacyjne warunki". A warunki są następujące - bilet lotniczy nie może przekroczyć magicznej kwoty 500 zł w dwie strony od osoby i koniec!
Z przyzwyczajenia przeglądałam jednak kierunki tanich linii lotniczych i zdałam sobie sprawę, że kurczy nam się obszar do eksploracji za pomocą linii Ryanair i Wizzair, które tak uwielbiam. Uwielbiam je dlatego, że po pierwsze nie jestem zbyt wysoka, więc nie przeszkadza mi mikroskopijna przestrzeń na nogi i po drugie - bo spełniają moje "wakacyjne warunki". A warunki są następujące - bilet lotniczy nie może przekroczyć magicznej kwoty 500 zł w dwie strony od osoby i koniec!
Kuzynka zadzwoniła do mnie pewnego razu z pytaniem czy byłam w Albanii, bo zastanawiała się nad wakacjami i zauroczyły ją zdjęcia piaszczystych plaż Ksamilu. Hmm...nie byłam i szczerze mówiąc tego nie brałam pod uwagę.
Rozeznając dla niej opcje podróży do Albanii okazało się, że najprościej i całkiem niedrogo można dostać się tam przez wyspę Korfu.
Niedługo potem mieliśmy już kupione bilety lotnicze z Katowic na Korfu i bilet na prom z Korfu do Sarandy.
Czytaliśmy przewodniki, blogi i relacje innych ludzi, którzy odwiedzili krainę orłów. Nadal jednak trudno mi było wyobrazić sobie jak tam jest. Pojechałam więc z możliwie czystą głową, otwarta i nastawiona na poznanie.
Pierwsze zetknięcie z Albanią to Saranda - zatłoczona, głośna i chaotyczna.
Z portu ruszyliśmy w kierunku ruin synagogi, gdzie na mapce widniał znak busa. Rzeczywiście stały tam busiki i autobusy. Jedne przyjeżdżały, inne odjeżdżały. Zanim ustaliliśmy, który bus jedzie przez Himare minęło trochę czasu.
Upał był okropny a nam pozostawała godzina do odjazdu, więc przysiedliśmy w jednej z wielu kafejek z widokiem na tą krótką "główną ulicę", będącą głównym węzłem komunikacyjnym. Zamówiliśmy kawę no i albańskie zimne piwo. Siedzieliśmy tak i obserwowaliśmy zgiełk ulicy, stare kobiety w czerni i niesamowity pokaz tego sportu ekstremalnego, którym w Albanii jest poruszanie się w ruchu drogowym.
Chaos, hałas, zgiełk i upał. Poczułam, że to jednak inna Europa. Można powiedzieć mająca „orientalny” klimat.
Z portu ruszyliśmy w kierunku ruin synagogi, gdzie na mapce widniał znak busa. Rzeczywiście stały tam busiki i autobusy. Jedne przyjeżdżały, inne odjeżdżały. Zanim ustaliliśmy, który bus jedzie przez Himare minęło trochę czasu.
Upał był okropny a nam pozostawała godzina do odjazdu, więc przysiedliśmy w jednej z wielu kafejek z widokiem na tą krótką "główną ulicę", będącą głównym węzłem komunikacyjnym. Zamówiliśmy kawę no i albańskie zimne piwo. Siedzieliśmy tak i obserwowaliśmy zgiełk ulicy, stare kobiety w czerni i niesamowity pokaz tego sportu ekstremalnego, którym w Albanii jest poruszanie się w ruchu drogowym.
Chaos, hałas, zgiełk i upał. Poczułam, że to jednak inna Europa. Można powiedzieć mająca „orientalny” klimat.
Kawa była doskonała i bardzo tania. Słońce
mocne. Czekałam na dalsze poznanie, dalszą podróż. Nie mogłam się
doczekać, już wiedziałam, że ta podróż będzie nie tylko inna niż wszystkie
poprzednie – to przecież oczywiste, ale byłam pewna, że będzie wyjątkowa.
Bus zawiózł nas do Himary, zatrzymując się po drodze pośrodku nikąd, bo ktoś z pasażerów chciał akurat zakupić suszone figi i arbuza od sprzedawcy, który siedział na poboczu drogi. Następnie stanęliśmy w jakiejś wiosce, bo kierowca postanowił napić się kawy. Abstrakcja? - w Albanii norma!
ruiny synagogi - Saranda |
Saranda - główny "dworzec autobusowy" |
Bus zawiózł nas do Himary, zatrzymując się po drodze pośrodku nikąd, bo ktoś z pasażerów chciał akurat zakupić suszone figi i arbuza od sprzedawcy, który siedział na poboczu drogi. Następnie stanęliśmy w jakiejś wiosce, bo kierowca postanowił napić się kawy. Abstrakcja? - w Albanii norma!
Czas wrzucić na luz.
I tego mi było trzeba.
Podróżowanie po Albanii może być bardzo ciekawe. Jeśli tylko, przede wszystkim, nie spieszy się wam zbytnio, jesteście otwarci na nowe doznania oraz macie ochotę poznać bliżej kraj i jego mieszkańców.
Spędziliśmy w Albanii 12 dni, kilka w Himare, odwiedzając też Sarandę, Dhermi i Porto Palermo, potem przenieśliśmy się na południe do miejscowości Ksamil. Stamtąd pojechaliśmy do Gjirokastry, Tepeleny, odwiedziliśmy Butrint oraz Syri i Kalter.
Podróżowaliśmy autobusami i busami, kilka dni wynajętym samochodem oraz kiedy było trzeba - stopem.
W Albanii trzeba wrzucić na luz. Autobus przyjedzie, albo nie przyjedzie. Po drodze można wsiąść i wysiąść gdzie dusza zapragnie. Wystarczy poprosić kierowcę.
Z Himare do Dhermi dostaliśmy się busem. Wyszliśmy po prostu na główną szosę i szliśmy w kierunku Zamku Himare z postanowieniem zatrzymania pierwszego lepszego środka transportu. Dwóch kierowców minęło nas pokazując, że są tutejsi, następny był busik. Wracając z Dhermi po prostu złapaliśmy na stopa autobus, który akurat jechał z Vlory do Sarandy.
Kiedy wybraliśmy się do Porto Palermo, aby zwiedzić twierdzę Alego Paszy, czekaliśmy na przystanku autobusowym około pół godziny. Zapoznaliśmy miłą Panią, która też czekała na transport do sąsiedniego miasteczka, chyba do Borsh. My nie mówiliśmy po albańsku, a ona nie mówiła w żadnym innym języku oprócz albańskiego. O dziwo na migi odbyliśmy bardzo miłą pogawędkę. Po chwili do naszego grona dołączył jakiś Pan, również miejscowy.
Autobusu jak nie było tak nie ma, więc czekamy grzecznie, wyluzowani, już oswojeni z albańską punktualnością.
W końcu podjechał taksówkarz, który zaoferował nam - turystom przejazd za 200 leków. Autobus miał kosztować 100 leków, więc po chwili negocjacji na migi z nowo poznanymi towarzyszami podróży i kierowcą taksówki wszyscy wsiedliśmy do wozu płacąc po 100 leków od osoby. I tak oto cała nasza piątka - my, pani z sąsiedniego miasteczka, mieszkaniec Himare oraz taksówkarz, który jak się okazało mówił po angielsku, niemiecku, czesku, słowacku, chińsku i sama już nie pamiętam po jakiemu jeszcze, zmierzaliśmy weseli w stronę Sarandy starym, nieco wysłużonym mercedesem.
Z okolic Twierdzy Alego Paszy wracaliśmy z kolei stopem.
Zatrzymał się pierwszy przejeżdżający samochód. W środku siedziało dwóch mężczyzn - kierowca i pasażer z przyłożoną do czoła chusteczką. Jak się okazało - krwawił i jechali właśnie do szpitala. Facet trzasnął sobie w głowę bagażnikiem.
Po kilku minutach rozmowy okazało się, że jest właścicielem sieci aptek w tej części Albanii, a dorobił się wiele lat temu na interesach z Polską Polfą.
Jadąc tak pustą drogą nagle potrąciliśmy owcę, która wyszła na szosę. Samochód stanął i musieliśmy poczekać aż pasterz przeprowadzi swoje stado przez drogę na pastwisko. Owca na szczęście wstała, otrzepała się i pobiegła dalej. Bardziej przeżył to nasz ranny właściciel wozu. Poratowałam go ibupromem, bo bardzo bolała go głowa.
Dojechaliśmy do Himare. Wysadzili nas tuż pod naszą kwaterą i uśmiechnięci pojechali dalej w poszukiwaniu służby zdrowia. Abstrakcja!
Pomyślcie sobie, że jadąc ranni do apteki lub na ostry dyżur zabieracie jeszcze po drodze autostopowiczów!
Tacy są właśnie Albańczycy. Tak uczynnych i przyjaznych ludzi dawno nie spotkałam.
Standardowi uczestnicy ruchu drogowego w Albanii:
Himare - w drodze do ruin zamku Himare |
Okolice Gjirokastry |
Okolice Jeziora Butrint - między Ksamilem a Sarandą |
Będąc w Ksamilu pewnego dnia wybraliśmy się na pobliską plażę Monastery Beach. Słodkie lenistwo, mało ludzi, piękna pogoda. Kiedy słońce zaszło postanowiliśmy jeszcze wstąpić do baru przy plaży - kilka plastikowych stolików, budka z piwem, krowa podgryzająca trawę tuż obok, jednym słowem typowo albańskie standardy.
Zasiedzieliśmy się trochę rozmawiając z właścicielem. Postanowiliśmy, że odpuszczamy ostatni autobus, który właśnie nam uciekł, pójdziemy pieszo i spróbujemy złapać okazję. Nie trzeba było długo czekać, podwieźli nas dwaj Włosi, którzy też zawitali do baru. Z uwagi na to, że po włosku znam niestety tylko jedno zdanie, a Włosi nie znali angielskiego, tego wieczoru w Albanii Polka rozmawiała z Włochem po hiszpańsku..... nic dodać nic ująć.
W Ksamilu są przystanki autobusów kursujących pomiędzy Sarandą, Ksamilem i Butrintem. autobusy zatrzymują się przy pobliskich plażach położonych pomiędzy Sarandą a Ksamilem.
W Ksamilu jest wulkanizator, który świadczy też usługi wynajmu skuterów, rowerów oraz samochodów. Biuro znajduje się tuż obok stacji benzynowej, tam gdzie warsztat samochodowy. Dostaliśmy Toyotę Yaris, co prawda z wyłączonym spalaniem......., ale daliśmy radę.
Nie mogliśmy niestety wynająć samochodu w podróż poza granice Albanii (planowaliśmy odwiedzić Meteory w Grecji). Właściciel tłumaczył to brakiem odpowiednich papierów, ubezpieczenia, które są bardzo drogie.
Wynajęcie samochodu na jeden dzień wyniosło nas 25 Euro. Wynajęcie skutera kosztowało 10 Euro za dzień.
Podobno w Sarandzie jest wypożyczalnia samochodów, w której można wynająć samochód ze wszystkimi dokumentami, aby przekroczyć granicę. Koniec końców do niej już nie dotarliśmy.
Stacji benzynowych jest w Albanii sporo. Tak samo jak patroli policji. Stoją przy głównych drogach i na uboczach, są dosłownie wszędzie.
Główne drogi są w miarę dobre, gorzej z bocznymi, często szutrowymi. Tak jest przy Syri i Kalter. Z głównej drogi trzeba zjechać w boczną, nieutwardzoną. My odwiedziliśmy to miejsce dzień po ulewnym deszczu i błota było co niemiara.
Wypożyczalnia samochodów, skuterów i rowerów w Ksamilu:
Mają facebooka: Ksamil MOTO Servis,Bicycles and Scooters for rent.
+355 69 624 1607;orucialtin@gmail.com
piątek, 11 sierpnia 2017
AllByMyself - Ateny w listopadzie
Dla tych, którzy urlop mają już za sobą i chcieliby za jakiś czas znowu uciec od codzienności.
Proponuję ucieczkę od jesieni do Grecji. Pomyślcie tylko - niesamowite zabytki, wspaniała kuchnia i słońce.
Nic prostszego.
Od listopada linie Ryanair otwierają trasę do Aten!
Propozycja jest następująca - tydzień w Atenach (lot+hotel) za 656,00 zł od osoby.
Przelot: tanimi liniami Ryanair z Krakowa do Aten
Proponuję ucieczkę od jesieni do Grecji. Pomyślcie tylko - niesamowite zabytki, wspaniała kuchnia i słońce.
Nic prostszego.
Od listopada linie Ryanair otwierają trasę do Aten!
Propozycja jest następująca - tydzień w Atenach (lot+hotel) za 656,00 zł od osoby.
Przelot: tanimi liniami Ryanair z Krakowa do Aten
wylot - 11 listopada 2017 r. z o godzinie 08:10, przylot o godzinie 11:35
powrót - 18 listopada 2017 r. wylot o godzinie 06:10, przylot na 07:45
Koszt przelotu za osobę dorosłą w dwie strony z bagażem podręcznym wynosi 438,00 zł.
Bagaż podręczny o wymiarach nieprzekraczających 55x40x20 cm może zostać
wniesiony na pokład samolotu bezpłatnie.
Dojazd do miasta
Lotnisko znajduje się w odległości ok. 20 km od miasta.
strona lotniska: www.aia.gr
strona lotniska: www.aia.gr
do centrum można dojecha:
1. metrem - linia nr 3 - “Aghia Marina - Athens International Airport”, cena biletu 10 Euro
2. autobusem lub pociągiem podmiejskim - cena biletu 6 Euro
Noclegi:
Acadimias 77 Guest House
Acadimias 77 Guest House
Pokój dwuosobowy ze wspólną łazienką o powierzchni 20 m².
Opis ze strony www.booking.com: "Ten klimatyzowany apartament usytuowany jest 300 metrów od placu Omonia w
Atenach oraz 500 metrów od Narodowego Muzeum Archeologicznego. Na
miejscu do dyspozycji Gości jest bezpłatne WiFi."
Cena za 7 nocy, dla 2 osób - 436,00 zł.
Oferta na stronie www.booking.com. Ocena - 6,4 punktów na 10, na podstawie 360 opinii gości, świetna lokalizacja.
Subskrybuj:
Posty (Atom)