sobota, 13 lutego 2016

CHORWACJA. Omiš, Staniči

Nasza druga podróż do Chorwacji.
Pojechaliśmy samochodem, z zapasami, we dwoje, dla odmiany przez Węgry.
Teraz też byłam kierowcą i była to moja pierwsza tak długa trasa.
Miło to wspominam. Zatrzymaliśmy się na nocleg na Węgrzech, w okolicy Jeziora Balaton.
Rano, skoro świt dalej w drogę, ku słońcu, ku ciepłu. Szybko, przed siebie, do tunelu Sveti Rok. Niecałe 6 kilometrów, a po drugiej stronie już inny świat.
Po drugiej stronie Gór Dynarskich mamy już śródziemnomorską rzeczywistość. Słońce, palmy, wyższa temperatura. Czary mary matki natury.

Staniči
Zatrzymaliśmy się w maleńkiej miejscowości o nazwie Staniči. Tak małej, że ledwie zauważyliśmy drogowskaz z jej nazwą a już zdążyliśmy ją minąć.
Położona jest 3 km od miejscowości Omiš.
plaża w stanici
plaża w Staniči
Nie ma tam żadnego centrum, żadnego placu, są tylko domy wynajmowane turystom, wspaniała kamienista plaża, piękne zatoczki, 1 sklep, 1 stragan z warzywami, 1 bar na plaży i jedna budka z piwem przy brzegu morza, 1 restauracja przy drodze oraz przede wszystkim święty spokój.
Z naszego apartamentu wychodziliśmy bezpośrednio do ogrodu, gdzie rosła papryka, figi i winogrona. Koty właścicieli wylegiwały się w cieniu a my leniwie popijaliśmy poranną kawę. Sielanka.
panorama Staniči


Omiš
Miasto Omiš położone jest pomiędzy Splitem i Makarską, u ujścia rzeki Cetiny, która wypływa z głębokiego kanionu wydrążonego w masywie górskim o nazwie Mosor.
omis chorwacja
Majestatyczne skalne ściany górują nad starym miastem. W górze zobaczyć można jakby przyklejoną do pionowej skały warownię. Widać z niej wspaniałą panoramę miasta i Cetinę wpadającą do Adriatyku.
w drodze do warowni


CHORWACJA. Makarska, Dubrownik, Split i Trogir.

Pierwszy raz pojechaliśmy do Chorwacji z grupą znajomych. Wykupiliśmy wycieczkę na 10 dni ze śniadaniami i obiadokolacjami.
To był nasz ostatni raz kiedy korzystaliśmy z usług biura podróży. 
Nie zrozumcie mnie źle. Organizacja była bardzo dobra, noclegi w dobrym standardzie, dobre jedzenie w pobliskiej tawernie, wycieczki fakultatywne w przystępnych cenach i pod opieką sympatycznej pani pilot.
Jednak konkretne godziny posiłków i ustalone terminy wycieczek okazały się dla nas zbyt uciążliwe.
Już po paru dniach sami popłynęliśmy w rejs na pobliską wyspę, korzystając z usług innego przewoźnika, bez naszej opiekunki i znajomych twarzy uczestników naszego turnusu.
O mały włos się nie spóźniliśmy. Kiedy dobiegliśmy do portu w Makarskiej, łódź już odbijała od brzegu. Musieliśmy wskakiwać na pokład. Wycieczka kosztowała nas mniej niż ta zorganizowana przez biuro, różnic praktycznie żadnych. Łódź pękała w szwach. Na obiad zaserwowano wspaniałą świeżą makrelę i wino.  Humory dopisywały wszystkim. Zmierzaliśmy na wyspę Hvar rozkoszując się słońcem.

Makarska
Minęło już parę lat od czasu kiedy byłam w Makarskiej. Pamiętam, że szliśmy przez las, byle dalej od centrum miasta i głównych plaż. W miejsce, gdzie nie było innych ludzi, gdzie małe urocze zatoczki wcinały się w ląd, zieleń drzew piniowych kontrastowała z błękitem nieba, biel kamyków kontrastowała z turkusem Adriatyku a skarpę nad nami porastało połacie drzewek oliwnych.
zatoczki na obrzeżach Makarskiej
 Wieczorami zdarzało się nam tańczyć na głównym placu w starej części miasta, przesiadywać na plaży lub na balkonie z widokiem na Adriatyk z jednej strony i masyw Biokovo z drugiej.
Pamiętam, że na początku września wiatr przybrał na sile. Nie wiem czy to był wiatr zwany Bora czy Jugo, ale pamiętam, jak na mnie działał - spałam jak dziecko, długo i mocno, nie bacząc na porę dnia i nocy. Padałam o 19:00 i niestety przespałam kilka radosnych zgromadzeń połączonych z degustacją rakiji, ciągnących się do rana.
Od rana na targu na starówce rolnicy sprzedawali swoje plony - warzywa, owoce, przetwory i rakiję. Rakiję wszelkiego rodzaju - pigwową, orzechową, ziołową, morelową...
Każdy sprzedawca zapraszał na degustację. Zakupy były niezwykle rozluźniające.Wspaniałe czasy.
Niedawno znajomy wybrał się w te strony i poprosiliśmy, żeby przywiózł nam lokalną rakiję z targu w Makarskiej. Niestety, podobno dziś nie ma już trunków bez banderoli, pędzonych w przydomowych ogródkach. Ekologicznych, opartych na starych recepturach dziadków i pradziadków. Dziś masowa produkcja przejęła pałeczkę i opanowała lokalne rynki.
starówka Makarskiej

Plac Kačić


Dubrownik
Zawsze chciałam zobaczyć Dubrownik. Nie zawiódł mnie.
Dubrownik to twierdza, to masywne mury obronne, pomarańczowe dachy, wybrukowane kamieniem uliczki.
Urzekła mnie jego uroda, zielone okiennice kontrastujące z bielą wapienia, wąskie uliczki, misterne detale zdobień kamienic, fontanny, wieże, bramy miejskie.
Tego dnia rano padał deszcz, więc powietrze było rześkie. Główna ulica starego miasta - Stradun - jeszcze bardziej błyszczała pod stopami. Wapienne bloki, którymi została wybrukowana są tak gładkie i połyskujące, że miałam wrażenie jakby były pokryte cienka warstwą lodu.
W jednym miejscu gotyk, renesans i barok.
Najpierw weszliśmy na mury obronne, które górują nad miastem. Można obejść je dookoła podziwiając pomarańczowe dachy i wąskie przestrzenie pomiędzy budynkami.





Split
Na przełomie III i IV wieku cesarz Dioklecjan wybudował tu swoją rezydencję - wielki kompleks budynków otoczonych murami, wewnątrz dwie główne ulice - podłużna i poprzeczna, rzędy wspaniałych kolumn, dziedzińce, świątynie, mauzoleum, wspaniałe bramy wjazdowe.
Trudno mi było to sobie wyobrazić. Przemierzałam plątaninę uliczek, stąpałam po świecącym bruku, wypolerowanym prze miliony stóp, spoglądałam na pozostałości tego cudu - kolumny, wieże, te kamienie, tak stare. Dzieło władcy wschodniej części Morza Śródziemnego, wielkiego reformatora.
Nabrzeże to szeroki bulwar porośnięty palmami.
Bulwar Riva

Wieża Katedry Św. Dujma, niegdyś było tu mauzoleum Dioklecjana
Podziemia Pałacu Dioklecjana

Trogir
przepiękna starówka leży na maleńkiej wysepce przyklejonej do Chorwacji kamiennym mostem. Z drugiej strony większy most łączy Trogir z wyspą Ciovo.
Do Trogiru dotarliśmy już późnym popołudniem. Tuż przed mostem prowadzącym na stare miasto był mały targ, gdzie miejscowi sprzedawali wspaniałe sery, miody, świeże warzywa i owoce.
Pamiętam jak cudownie smakował owczy ser.
Od strony wyspy Ciovo ciągnie się promenada obsadzona palmami. Na jej końcu stoi twierdzę Kamerlego, zbudowana w XV w.

Wieża Katedry św. Wawrzyńca

 












Promenada Trogiru

























Aż łza się w oku kręci na myśl, że nasz gatunek zaprzestał stosowania misternych zdobień, porzucił skomplikowane kształty, kopuły, ośmiokąty na rzecz nijakich, funkcjonalnych, kanciastych, topornych brył. Gdzie się podziały arkady, kolumny, bogato zdobione fryzy, fasady pokryte rozetami, maswerki. Gdzie się podziało to poczucie piękna?
Jeszcze bardziej smuci mnie kiedy słyszę, że niszczeją stare piękne budynki albo, że są niszczone - dewastowane, rozłupywane i wysadzane przez nikogo innego jak potomków samych ich twórców.
Gdzie tu sens i gdzie się podziało to z czego jesteśmy tak dumni, co odróżnia nas od zwierząt, oprócz przeciwstawnych kciuków oczywiście - ta niesamowita zdolność tworzenia?

GRECJA - KRETA. Laguna Balos i Wyspa Gramvousa

Laguna Balos i Wyspa Gramvousa
Obowiązkowa wycieczka na Krecie. Oferowana we wszystkich biurach podróży, małych i dużych.
Można się tam dostać na dwa sposoby - morzem (zorganizowana wycieczka) lub lądem (we własnym zakresie).
My zamiast wynająć samochód postanowiliśmy wyruszyć w rejs.
Rejsy odbywają się z portu w miejscowości Kissamos, dokąd autokary przywożą turystów z całej wyspy.
Statki zatrzymują się w pewnej odległości od Balos, skąd trzeba się przesiąść na małe łodzie by dotrzeć na piaszczysty brzeg turkusowej laguny.
Woda ma niesamowitą barwę turkusu a piasek ma miejscami odcienie różu. Warto wspiąć się po wydmach, aby podziwiać z wysokości tą wspaniałą panoramę. Kąpiel w krystalicznie czystych wodach orzeźwia. Na miejscu nie ma ani skrawka cienia.
Uwielbiam kolekcjonować w pamięci wspomnienia barw mórz i oceanów. Tu Kreta zaoferowała mi najczystszy turkus, potem jeszcze bardziej mnie zaskoczyła - zupełnie innym wybrzeżem, zupełnie innym morzem i zupełnie inną barwą, ale o tym później.....
balos

laguna balos
laguna balos
Z laguny statki odpływają na pobliską Wyspę Gramvousa, gdzie w XVI w. Wenecjanie zbudowali
twierdzę. Miała chronić zachodni kraniec Krety przez Osmanami. Warto było wspiąć się na sam szczyt po dość stromym zboczu, bo widok z góry zapierał dech w piersi.
Na szczycie mury obronne, pozostałości zabudowań z czasów weneckich. Widziałam wizerunki lwów wykutych w kamieniu. Zapewne niegdyś strzegły bramy wejściowej. Wyspa zamieszkiwana była potem przez korsarzy, którzy napadali na przepływającej obok statki.
Z góry widać w oddali Lagunę Balos. W dole połacie aloesu, maleńki kościółek św. Apostoła i mała plaża, jak się później okazało z kamienistym dnem usianym czarnymi kolczastymi kuleczkami.
Po drugiej stronie, obok nabrzeża widać pordzewiały już wrak statku, który utknął w tym idyllicznym zakątku na dłużej.
gramvousa
widok na Lagunę Balos z wyspy Gramvousa

gramvousa
maleńka plaża na wyspie Gramvousa

gramvousa
na szczycie Gramvousy, wewnątrz twierdzy zbudowanej przez Wenecjan




WĘGRY. Budapeszt.

Mój cudowny Budapeszt.
budapeszt
Bardzo polubiłam to miasto. Darzę go wielkim sentymentem. Może dlatego, że to była taka nasza pierwsza podróż dla podróży samej w sobie. Wcześniej byłam już w wielu miejscach, przy różnych okazjach - wakacje z rodziną, wycieczki szkolne, wycieczki zorganizowane, ale ten wyjazd wyniknął spontanicznie, z potrzeby ruszenia tyłka, oderwania się od codzienności, chęci samego bycia w drodze z przyjaciółmi, spędzenia mile czasu i z chęci poznania i zobaczenia czegoś piękniejszego, innego od rodzinnego miasta.
Tak się stało. Zarezerwowaliśmy przez internet noclegi, wówczas żadne z nas nie posiadało jeszcze karty płatniczej czy kredytowej, więc pamiętam, że opłacenie noclegów okazało się niezwykle skomplikowane. Banki za przelew zagraniczny liczyły sobie takie absurdalne kwoty, że przewyższały koszty noclegu dla czterech osób. Koniec końców ubłagaliśmy Zoltana, z którym załatwialiśmy całą sprawę, żeby zatrzymał dla nas kwatery. Obiecaliśmy, że na pewno dojedziemy i w dodatku z dobrą polską wódką w podzięce. Wyprosiłam od taty elegancką flaszeczkę Chopina, zatankowaliśmy samochód i ruszyliśmy w drogę.
Od rana do nocy błąkaliśmy się po mieście, spacerując wzdłuż Dunaju, podziwiając budynki, kościoły, parlament, budapesztańskie mosty.
Piękny jest widok z Baszty Rybackiej na Dunaj i gmach parlamentu po drugiej stronie rzeki.
W pobliżu wznosi się Kościół Macieja, ze wspaniałą gotycką fasadą. Portal główny pochodzi z XIV w.
Nad brzegiem Dunaju między Parlamentem a mostem łańcuchowym umieszczono wyjątkowy pomnik Pamięci Ofiar Holokaustu - to odlewy sześćdziesięciu par butów ludzi, których zamordowano.
Snuliśmy się po mieście w poszukiwaniu pomnika Gellerta, chłonąc tą wspaniałą atmosferę i do dziś nie mam zielonego pojęcia jak to się stało, że go nie widzieliśmy. Weszliśmy na wzgórze Gellerta, z którego rozpościera się wspaniała panorama zakola Dunaju. Przemierzaliśmy Budę i Peszt. Odwiedziliśmy zamek, parlament, bazylikę św. Stefana (pierwszego króla Węgier), gdzie przechowywana jest najważniejsza relikwia Węgrów - zmumifikowana prawa dłoń pierwszego władcy.
Aż nastała noc. Światła migotały, odbijając się w wodach Dunaju, niosącego myśli wpatrujących się w niego ludzi coraz dalej i dalej, przez Chorwację, Serbię, Rumunię, Bułgarię, Mołdawię i Ukrainę, aż do Morza Czarnego.


budapeszt

dunaj
Pomnik Pamięci Ofiar Holokaustu

bazylika budapeszt
Bazylika Św. Stefana


Kościół Macieja



MAROKO. Cassablanca

Cassablanka


Cassablanka była naszym ostatnim przystankiem w Maroku. 
Pamiętam, że dotarliśmy do miasta bardzo zmęczeni. Zarezerwowaliśmy hotel w medynie. I znów podróż w czasie, w kompletnie inny świat w porównaniu z nowoczesną Cassablanką.
Po przyjściu do hotelu zostawiliśmy bagaże i  wyszliśmy na dach budynku żeby zobaczyć port i meczet Hassana II. Potem oboje zasnęliśmy. 

maroko

maroko casablanka

Przebudziłam się kiedy było już ciemno. Dzień minął i została nam tylko jedna noc w Cassablance.
Ruszyliśmy w stronę meczetu, po drodze minęliśmy Rick's Cafe - jedyną rzecz jaka kojarzy się z filmową Cassablanką Ricka i Ilsy. 
Filmowa Casssablanka to  miasto przepełnione zapachami orientu, wieczornymi szeptami, romantyczną tęsknotą i melodią. Wymyślone, piękne i rzewne.
Nasza Cassablanka była inna. Ukryta w ciemności nocy, bladym świetle lamp, dymie ulicznych straganów i skwarze.
Nocą przed Meczetem Hassana II zbierają się ludzie, całymi rodzinami, tak jak w parkach czy na głównych placach miast. Dzieci biegają, bawią się jak na placu zabaw. Lampy oświetlają misterne zdobienia budowli, cienie tworzą majestatyczne obrazy, Atlantyk szumi ukryty w ciemnościach, uspokaja.  

meczet hassana II

casablanka maroko


casablanka meczet

  Zatłoczona medyna Cassablanki pozostawiła w moim sercu smutek i melancholię. Widziałam zmęczenie na twarzach dorosłych i dzieci, obskurne domy, prowizoryczne schronienia żyjących tam ludzi, biedę, śmieci i brud. Pamiętam dziesięcioletniego chłopca przygotowującego szaszłyki na grillu. Oczy zamykały mu się ze zmęczenia, obok ojciec siekał mięso. Nie wiem czy ten mały chodził do szkoły, czy miał czas żeby pograć z kolegami w piłkę.
Po powrocie do pokoju długo siedzieliśmy w ciszy. 
Jadąc do Maroka nie nastawialiśmy się na nic szczególnego. Postanowiliśmy wyruszyć w tę podróż z czystą głową i czystą kartką do zapisania wrażeń. 
Niektóre miejsca nas urzekły, niektóre zaciekawiły a niektóre przytłoczyły. Uczyliśmy się rozumieć tą kulturę, odmienną od naszej, uczyliśmy się przyjmować pewne rzeczy jak zwyczajne i oczywiste, choć nie zawsze było to łatwe.

Pamiętam młodą dziewczynę zestresowaną obecnością obcokrajowców, zakrytą od stóp do głów czernią. 
Widać było tylko oczy, bardzo młode oczy. 
Miała na sobie chyba wszystkie możliwe, znane nam zabezpieczenia przed wzrokiem niepowołanych osób. Nie znam się dobrze na terminologii poszczególnych części ubioru ortodoksyjnych muzułmanek, ale przypuszczam, że dziewczyna miała na sobie abaję - czyli długi czarny płaszcz, hidżab - czyli hustę na głowę, która zakrywa włosy, nikab - czyli zasłonę na twarz i do tego jeszcze czarne rękawiczki oraz czarne rajstopy. 
Niesamowita katorga w tamtejszym klimacie. 
Siedziała z matką lub teściową, która bawiła maleńkie dziecko. Dziewczyna próbowała zjeść harirę, pokonując fałdy czarnego materiału, tak aby broń boże nikt nie zauważył choćby kawałka jej skóry.

Pamiętam sympatyczną Norweżkę, którą spotkaliśmy w hotelowej restauracji w Cassablance. Samotnie podróżowała po Maroku.
Też była wcześniej w Essaouirze i jak się okazało przyjechała do Cassablanki autobusem, którego widok wprawił nas w osłupienie na dworcu autobusowym, gdy wyjeżdżaliśmy do Meknesu. Pojazd ten miał bardzo dużo lat, lecz posiadał klimatyzację, której mechanizm składał się z ....... braku części dachu. Przyciemniane szyby zastąpiono przyspawanym kawałkiem blachy a szoferkę przednią częścią jakiejś cieżarówki.

Pamiętam dworzec w Essaouirze. Bardziej przypominał mi podwórze u ciotek na wsi, które wspominam z dzieciństwa, albo plac targowy z ekranizacji "Chłopów". Też było klepisko, gdzieniegdzie walały się resztki warzyw, panował wszechogarniający haos, tylko wozy i konie zastąpiły rozklekotane autobusy.





WŁOCHY. Populonia.

Populonia
Spędzaliśmy wakacje na toskańskim wybrzeżu, na kampingu w miejscowości San Vincenzo. 
Spoglądaliśmy z plaży na wybrzeże, na klify i widoczne na wzniesieniu zabudowania.
Pewnego dania postanowiliśmy wsiąść w samochód i zobaczyć co to.
Jedno było pewne, ktokolwiek tam mieszkał musiał mieć niesamowity widok z okien.
Po dotarciu na miejsce okazało się, że zabudowania, które widzieliśmy z dołu to średniowieczna forteca i mury obronne.
  Poniżej ogromne tereny objęte wykopaliskami archeologicznymi. Stara nekropolia Etrusków. Obszar ten stanowi część Parku Archeologicznego Baratti i Polpulonia.
Na samym szczycie wznosi się forteca, zbudowana w XV wieku. Jako budulec posłużyły pozostałości zabudowań z czasów etruskich.


 Jest to minimiasteczko, którego strzegą minimury obronne. Po wejściu przez bramę już widać koniec głównej uliczki. Jest kilka sklepików, restauracyjek. Czas stanął tu w miejscu, w średniowieczu. Słońce świeci jednak dalej tak samo a z wieży rozpościera się widok na Morze Liguryjskie. Bezkresny błękit po horyzont.
Kto wie, może faktycznie Leonardo da Vinci był tu kiedyś i spoglądał na Golfo di Baratti.
zdjęcie autorstwa S.Ł.

SŁOWENIA. Bled i Bohinj.



Bohinj
Jezioro Bohinj ukryte jest przed światem w zieleni, u podnóża Alp Julijskich, których szczyty strzegą ciszy i niezmąconej tafli jeziora.
Szmaragdowe, krystalicznie czyste wody hipnotyzują. Siedzimy na małej kamienistej plaży otoczeni przez majestatyczne szczyty, patrząc na taflę jeziora, niczym klejnot wprawiony w górską koronę.

Bohinj

Zatrzymaliśmy się tam na kilka dni podczas naszej podróży do Włoch aby odpocząć i zanurzyć się we wszechogarniającej słoweńskiej zieleni.
Rozbiliśmy namioty w cieniu drzew na polu namiotowym nad brzegiem jeziora.
Ziemia była twarda a wystające korzenie drzew nie dawały spać.
Poranek był piękny i słoneczny. To był sierpień. Słońce paliło niemiłosiernie. Marzyliśmy o orzeźwiającej kąpieli. Woda okazała się jednak tak lodowata, że nie byłam w stanie długo w niej wytrzymać.
Plaża jest tam kamienista. Biel kamyków kontrastuje ze szmaragdową barwą wody.
Pewnego dnia wynajęliśmy kanu. Przeciwległy brzeg tylko pozornie wydawał się bliski. Dopiero, gdy ujrzeliśmy maleńkie postacie po drugiej stronie, zdaliśmy sobie sprawę, jak to daleko. Postacie były mikroskopijne, ledwo zauważalne, niczym mrówki przemieszczały się pomiędzy drzewami.
Drugi brzeg znajdował się w odległości około kilometra.
Wypłynęliśmy na środek jeziora. Cztery maleńkie postacie w żółtej plastikowej łódeczce, kręcące się w kółko, nie potrafiące płynąć prosto, bo każdy wiosłował inaczej, szybciej lub wolniej, albo nie w rytmie. Ku uciesze gapiów na brzegu, udało nam się w końcu po godzinie dotrzeć na ląd, aby przekazać łódź następnym spragnionym sportów wodnych śmiałkom.
Bled 
Podobno to jedno z najcieplejszych jezior alpejskich. Wtulone w zieleń i szczyty Alp. Na środku leży mała wyspa, na której zbudowano kościół. Wysoka dzwonnica góruje nad wierzchołkami drzew.
Mówią, że w czasach przedchrześcijańskich była tam pogańska świątynia. 
Na ponad 100 metrowej skale nad brzegiem jeziora wzniesiono zamek, którego początki sięgają XI wieku.