sobota, 13 lutego 2016

MAROKO. Cassablanca

Cassablanka


Cassablanka była naszym ostatnim przystankiem w Maroku. 
Pamiętam, że dotarliśmy do miasta bardzo zmęczeni. Zarezerwowaliśmy hotel w medynie. I znów podróż w czasie, w kompletnie inny świat w porównaniu z nowoczesną Cassablanką.
Po przyjściu do hotelu zostawiliśmy bagaże i  wyszliśmy na dach budynku żeby zobaczyć port i meczet Hassana II. Potem oboje zasnęliśmy. 

maroko

maroko casablanka

Przebudziłam się kiedy było już ciemno. Dzień minął i została nam tylko jedna noc w Cassablance.
Ruszyliśmy w stronę meczetu, po drodze minęliśmy Rick's Cafe - jedyną rzecz jaka kojarzy się z filmową Cassablanką Ricka i Ilsy. 
Filmowa Casssablanka to  miasto przepełnione zapachami orientu, wieczornymi szeptami, romantyczną tęsknotą i melodią. Wymyślone, piękne i rzewne.
Nasza Cassablanka była inna. Ukryta w ciemności nocy, bladym świetle lamp, dymie ulicznych straganów i skwarze.
Nocą przed Meczetem Hassana II zbierają się ludzie, całymi rodzinami, tak jak w parkach czy na głównych placach miast. Dzieci biegają, bawią się jak na placu zabaw. Lampy oświetlają misterne zdobienia budowli, cienie tworzą majestatyczne obrazy, Atlantyk szumi ukryty w ciemnościach, uspokaja.  

meczet hassana II

casablanka maroko


casablanka meczet

  Zatłoczona medyna Cassablanki pozostawiła w moim sercu smutek i melancholię. Widziałam zmęczenie na twarzach dorosłych i dzieci, obskurne domy, prowizoryczne schronienia żyjących tam ludzi, biedę, śmieci i brud. Pamiętam dziesięcioletniego chłopca przygotowującego szaszłyki na grillu. Oczy zamykały mu się ze zmęczenia, obok ojciec siekał mięso. Nie wiem czy ten mały chodził do szkoły, czy miał czas żeby pograć z kolegami w piłkę.
Po powrocie do pokoju długo siedzieliśmy w ciszy. 
Jadąc do Maroka nie nastawialiśmy się na nic szczególnego. Postanowiliśmy wyruszyć w tę podróż z czystą głową i czystą kartką do zapisania wrażeń. 
Niektóre miejsca nas urzekły, niektóre zaciekawiły a niektóre przytłoczyły. Uczyliśmy się rozumieć tą kulturę, odmienną od naszej, uczyliśmy się przyjmować pewne rzeczy jak zwyczajne i oczywiste, choć nie zawsze było to łatwe.

Pamiętam młodą dziewczynę zestresowaną obecnością obcokrajowców, zakrytą od stóp do głów czernią. 
Widać było tylko oczy, bardzo młode oczy. 
Miała na sobie chyba wszystkie możliwe, znane nam zabezpieczenia przed wzrokiem niepowołanych osób. Nie znam się dobrze na terminologii poszczególnych części ubioru ortodoksyjnych muzułmanek, ale przypuszczam, że dziewczyna miała na sobie abaję - czyli długi czarny płaszcz, hidżab - czyli hustę na głowę, która zakrywa włosy, nikab - czyli zasłonę na twarz i do tego jeszcze czarne rękawiczki oraz czarne rajstopy. 
Niesamowita katorga w tamtejszym klimacie. 
Siedziała z matką lub teściową, która bawiła maleńkie dziecko. Dziewczyna próbowała zjeść harirę, pokonując fałdy czarnego materiału, tak aby broń boże nikt nie zauważył choćby kawałka jej skóry.

Pamiętam sympatyczną Norweżkę, którą spotkaliśmy w hotelowej restauracji w Cassablance. Samotnie podróżowała po Maroku.
Też była wcześniej w Essaouirze i jak się okazało przyjechała do Cassablanki autobusem, którego widok wprawił nas w osłupienie na dworcu autobusowym, gdy wyjeżdżaliśmy do Meknesu. Pojazd ten miał bardzo dużo lat, lecz posiadał klimatyzację, której mechanizm składał się z ....... braku części dachu. Przyciemniane szyby zastąpiono przyspawanym kawałkiem blachy a szoferkę przednią częścią jakiejś cieżarówki.

Pamiętam dworzec w Essaouirze. Bardziej przypominał mi podwórze u ciotek na wsi, które wspominam z dzieciństwa, albo plac targowy z ekranizacji "Chłopów". Też było klepisko, gdzieniegdzie walały się resztki warzyw, panował wszechogarniający haos, tylko wozy i konie zastąpiły rozklekotane autobusy.